Najlepszą częścią wyprawy do Tajlandii są posiłki. I przegryzki. I popitki. I wszystko co związane z jedzeniem!
Zaczynając od śniadania: byłam niesamowicie szczęśliwa widząc że w Tajlandii Południowej (nie wiem, jak w północnej) bardzo lubiane są chińskie pierożki dim-sum, na które usilnie poluję w Kuala Lumpur. Tymczasem w Hat Yai na każdej ulicy można było znaleźć przynajmniej jeden dim-sumowy przybytek!
Fakt na temat knajpek z dim-sum: serwuje się je zwykle rano, do 11-12 a potem ta sama knajpka serwuje zwykle zupę z kluskami albo steamboat. Menu całkowicie zmienia się w ciągu dnia.
Dim sum przygotowywane są na parze, w okrągłych koszyczkach. Zwykle zrobione są z mieszanki wieprzowiny i owoców morza (najczęściej krewetek). Do tego dołożone są różne warzywa i dodatki (kukurydza, brokuły, jakieś zielsko, kiełki). Bywają też dim-sum na słodko – w formie np. bułeczek pao, które mogą zawierać kokosa lub słodkie nadzienie z płynnego żółtka. Pyszne są też smażone dim-sum z sosem majonezowym.
Po zamówieniu przygotowanie dania zajmuje zaledwie kilka minut. Koszyki układa się na sobie na maszynie parowej i czeka się aż pierożki „dojdą”. Zwykle trwa to 5-10 minut.
Do dim-sum najlepsza jest chińska zielona herbata w małych porcelanowych filiżankach.
Dim-sum są delikatne, więc czasem uchwycenie ich pałeczkami to trudna sztuka- początkującym łatwiej jest je wbić na pałeczkę i obgryzać. Osobiście preferuję do dim-sum słodki, gęsty sos sojowy, ale w Tajlandii podawano nam tylko sos chilli. Cóż, taka kultura.
W Malezji koszyczek dim-sum to wydatek około 3 RM wzwyż, w Tajlandii zaledwie 1.3 – 2 RM. Fantastycznie!
Inna opcja na śniadanie: zupa z kluskami, kulkami z masy rybnej i kurczakiem. Całkiem przyjemna, spora miska rosołku z dodatkami, kiełkami itp to wydatek zaledwie 3 RM.
A po śniadaniu? Przekąska, czyli na przykład lody kokosowe: mrożone mleczko kokosowe z dodatkami: orzeszkami, syropem i kawałkami chleba tostowego (??). Słodkie i bardzo kokosowe, przyjemnie jedwabiste w konsystencji. Koszt: 1-2 RM. Czasem lody występują w wersji full wypas, czyli w wydrążonej skorupie kokosa. Małpy w okolicy patrzyły na nasze lody głodnym wzrokiem, ale ich smak był tak pyszny, że nie podzieliłyśmy się z malpkami ani odrobinką. Cóż.
W ciągu dnia jako że gorąco, coś trzeba wypić. Napoje są raczej w typie malezyjskim, zauważyłam jednak mnóstwo gotowych herbat w butelkach – zdecydowanie więcej niż w jakimkolwiek sklepie w KL. Można dostać nawet herbatę bez cukru – co jest naprawdę zaskakujące, bo zwykle Azjaci słodzą na potęgę.
Jest też piweczko lokalne, o nazwie Chang. Ma na etykiecie słonia i jest niezłe. Chociaż ja tam piwnym ekspertem nie jestem, jedno jest pewne: cenowo alkohol jest o wiele bardziej dostępny niż w Malezji! (butelka ok 3 RM)
Inna sprawa: lokalna czerwona Fanta. (tu w zestawie z Colą)
Nie wiem czemu (jak wiecie, to dajcie znać), ale czerwona Fanta jest ulubionym darem dla Buddy – w różnych miejscach miasta można znaleźć posągi Buddy a przed nimi dziesiątki otwartych, szklanych buteleczek Fanty z wsadzoną do nich słomką. Może Budda lubi konkretnie ten napój? Ciekawostka.
Najlepsze nadchodzi wieczorem!
Jedną z opcji na kolację jest wizyta na lokalnym „pływającym targu”. W Hat Yai jest to opcja turystyczna : panie i panowie siedzą pięknie uczesani i umalowani na łódkach i sprzedają jedzenie i napoje. Wyglądają pięknie, bo oczywiście wiedzą, że będą fotografowani.
A co można kupić? (tanio, to fakt)
Napoje: soki w bambusie albo w glinianym naczyniu z Hello Kitty, 2 RM – słodkie!
Zupa i smażone mięsko barbecue na patyku:
Słodycze
Sushi (??), 0.5 RM za sztukę
Gotowana kukurydza: opcja klasyczna oraz kolorowa (biało-fioletowa) – obie opcje smakują tak samo, zdegustowałam.
Pan po lewej: parówka w cieście smażona w głębokim tłuszczu i polana sosem (pycha!), pani z prawej deser kokosowy z żelkami.
W przypadku owego pływającego targu trzeba też wziąć pod uwagę pogodę – w przypadku deszczu jest nieciekawie, bo miejsc zadaszonych jest niewiele. Złapał nas tam niewielki deszcz monsunowy i jedna ze sprzedawczyń w budce na lądzie przygarnęła nas do siebie. Miło, chociaż nie byłyśmy w stanie pogadać ze względu na barierę językową.
Druga opcja na kolację: w naszym przypadku festiwal rolniczy, o którym pisałam wcześniej. Bardzo ważną częścią festiwalu było oczywiście jedzenie!
Jeszcze tańsze niż na targu, świeżo przygotowywane – pyszności!
Dim Sum na patyku, 1.5 RM za sztukę. Dobre ale jak dla mnie niedosmaczone. Poprosiłam o sos chilli osobno i po namoczeniu w nim patyczków smak się pojawił. Szczególnie smakowały mi zielone, ale nie wiem dokładnie co w nich było. Mięso i krewetki, to na pewno.
Świeże i solone rybki:
Tanie sushi (znowu) – chociaż to właściwie nie tyle sushi, co wyrób sushi-podobny. W środku ma tylko ryż, a ewentualną rybę na wierzchu. Mimo to – warto spróbować, bo tanie!
Tajskie bezy w słodkim chrupiącym cieście, z posypką i żelkami. Tyle dobra za 2 RM!
Chrupiące przekąski ze smażonej… świńskiej skóry. Brzmi średnio, ale smakuje jak prażynki. Całkiem smaczne, w życiu bym nie powiedziała że to z wieprzowiny.
Festiwalowy hit – ciasto pandanowe robione na parze. Przy stoisku non stop stała długa kolejka Tajów i było to jedyne stoisko przy którym trzeba było wziąć numerek i czekać na swoją kolej – podejrzewam że bez numerków ludzie pchali się bez ładu i składu. Ciasto drożdżowe (chyba), robione świeżo w maszynie parowej. Na wierzchu udekorowane rodzynkami. W smaku jest nie za słodkie, bardzo puszyste i bananowo-pandanowe. Pyszne! Trochę jak poznańska pyza, tyle że słodkie i mniej zbite.
No i oczywiście słynny mango sticky rice (3 RM)
A tu jeszcze kilka przeróżnych dań spotkanych po drodze.
Podsumowując: polecam Tajlandię, ale jedźcie tam koniecznie z pustym żołądkiem!
Jeju, jakie pyszności na twoich zdjęciach! Oglądanie tych fotek to samoudręka ;D Mmmm….. Kolejną podróż do Azji zrobię chyba stricte kulinarną! 😉
Ten rosołek to rzeczywiście nie należy do „cienkich” 🙂 Śmiało można go podać na drugie danie 😉 hehe
Omomom, jadłabym!! Smakowite zdjęcia 🙂
Uwielbiam!!!! Zwłaszcza ryż w bambusie!! Tęskno mi za tym jedzonkiem. Choćby dlatego mogłabym jeździć tam cały czas.
A jak się prezentują koszty takiego wyjazdu? Masz może wpis na ten temat?
kocham dim sumy! w Kuala Lumpur znalazłam je na nocnym markecie, mieli też podobne w food courcie w Chinatown. no i Malakka – tam to już był raj dim sumów 🙂 teraz poluję w Warszawie – czuję, że to będzie ciężka bitwa 😀