Zacznę może od krótkiego wyjaśnienia, jak najczęściej spędza się weekendy w Malezji. Otóż Malezyjczycy w ogromnej większości spędzają je w centrach handlowych, szwędając się po korytarzach i robiąc zakupy. Rzecz dla mnie zupełnie absurdalna (przynajmniej na początku pobytu), i nie do końca zrozumiała. Ale będąc w KL już 9 miesięcy, mniej więcej rozmiem w czym rzecz:
*jest gorąco!!! Wszelkiego rodzaju aktywność fizyczna na powietrzu w ciągu dnia skutkuje szybkim zmęczeniem, zawrotami głowy i litrami potu
*długie godziny pracy w ciądu tygodnia skutkują tym, że jedyna możliwość zakupów wypada w weekend
*mała kreatywność w zakresie organizacji czasu wolnego i brak zainteresowania lokalnym otoczeniem skutkuje tym, że o atrakcjach w KL i okolicach wiem więcej niż moi lokalni znajomi.
No tak, to chyba 3 najważniejsze powody.
Tak więc te weekend miał być inny – po zebraniu odważnej grupy 20 międzynarodowych znajomych postanowiliśmy poodkrywać trochę lokalnych cudów natury – w postaci wodospadów niedaleko Rawang.
Tak więc w niedzielę rano ruszyliśmy czterema napakowanymi samochodami na podbój dżungli.
Dokładna lokalizacja wodospadów: http://waterfallsofmalaysia.com/51chiling.php
Dojazd zajął około 2 godzin, ale droga sama w sobie była dość wesoła- w naszym samochodzie na przykład odbywał się konkurs pod hasłem „który z krajów ma najlepszą muzykę”- zdecydowałam się wystawić do walki Enej i Annę Marię Jopek – obie opcje zyskały aprobatę, choć koniec końców przegrały ze słowackim popem.
Na miejscu dotarlśmy koło 11stej, i trochę mnie zaskoczyła liczba samochodów na pooczu – wyglądało na to, że wodospady są dość popularne! Później jednak odkryłam, że większość osób przyjechało pokąpać się w pobliskiej rzece i do samego wodospadu nigdy nie dotarło.
Apropo docierania – dla osób zainteresowanych podobną wycieczką- przy wejściu do lasu należy się zarejestrować i zapłacić opłatę 1RM, a po wyjściu z lasu odhaczyć się na liście rejestracji. Tak gwoli formalności.
A tu wejście do lasu:
Droga przez las jest naprawdę ciekawa. Dojście do wodospadu zajmuje około godziny, przy czym jest to naprawdę ciekawy spacer. Głównie dlatego, że prowadzi przez boto, stojące kałuże wody, wystające z ziemi konary i wielkie kamienie. Jest to bardziej tor przeszkód niż ścieżka, więc zdecydowanie trzeba być przygotowanym na skakanie/zmoczenie butów. A co najlepsze- po drodze trzeba sześciokrotnie przekroczyć rzekę. (tą samą, ale w różnych miejscach)
Przejścia są różne, łatwe i trudne- zaczyna się od przejścia w wodzie głębokiej do kolan, ale bywają i przeprawy z wodą do pasa, silnym nurtem i śliskimi kamieniami pod stopami. W każdym razie pod koniec trasy wszyscy są już dokumentnie przemoczeni i nie ma problemu z wejściem do wody przy wodospdach 🙂
Sam wodospad – jest to właściwie jeden duży wodospad z kilkoma kaskadami – wielkością nie poraża, ale jest naprawdę piękny. Do tego zimna woda w której można się wykąpać, las dookoła… Naprawdę przyjemne miejsce!
Tu nasza dzielna grupa na głazie obok wodospadu (wdrapanie się na ten wielki, śliski kamulec jest nie lada wyzwaniem!)
Podróż z powrotem zajęła nam znów około godziny – ale była to naprawdę kreatywnie spędzona godzina, wypełniona śpiewaniem piosenek turystycznych (wykonywanych przezz 3-osobową sekcję polską), a także uczeniem kolegów z Belgii i Niemiec przydatnego słownictwa leśnego (PAAP-ROT-KAAA). Paproci było zresztą mnótwo po drodze, i to gigantycznych.
Przez całą drogę towarzyszyły nam przepiękne tropikalne motyle – wielkie jak dłoń, niektóre wyglądały po prostu jak ptaki! Najwększego zagrożenia leśnego, czyli pijawek -nie wykryłam. Całe szczęście, bo akurat te krwiożercze stworzonka w lasach malezyjskich są wyjątkowo aktywne.
Po wyjściu z lasu przebraliśmy się i ruszyliśmy w drogę powrotną.
Ale jeszcze po drodze zatrzymaliśmy się przy przepięknych jeziorach, żeby kilknąć kilka zdjęć w jakże pięknych okolicznościach przyrody. Okoliczności były piękne do momentu gdy jeden z kolegów wrzucił z klifu na którym staliśmy do jeziora w dole, sporej wielkości kamień. Okazało się że na dole biwakowała grupa Malezyjczyków i kamień spowodował kaskadę siarczystych przekleństw pod naszym adresem. Cóż, niefart.
Przy okazji zaobserwowaliśmy też malutkie roślinki w trawie, jakby mini-mimozy (Wujek Tomek pewnie wie o co chodzi): małe liściaste roślinki które po dotknięciu momentalnie się zamykały. Dotykanie ich i obserwowanie reakcji naprawdę wciąga!
Podsumowując – polecam wycieczkę nad wodospad. Warto wziąć ze sobą dobre buty i ubranie które można przemoczyć (ja niestety nie do końca zdając sobie z tego sprawę, przedreptałam całą drogę w japonkach – ale dałam radę! Sukces na całej linii!).
Zuzu, rewelacja!
Cześć
3 lutego wybieramy się do Malezji i zainteresował nas opisany przez Ciebie wodospad. Chetnie się tam wybierzemy. Czy można prosić o dokładniejszy namiar na to miejsce? I co masz na myśli pisząc „dobre buty”? Czy gumowe buty jak do windsurfingu do przepraw przez rzekę wystarczą? Pozdrawiamy . Jacek & Ewa
Hej! Lokalizacja tutaj: http://waterfallsofmalaysia.com/51chiling.php Co do butów: chyba tak, windsurfingowe powinny być ok. Ale może miejcie też sandały z grubszą podeszwą do chodzenia po lądzie, na wszelki wypadek. Ale spoko, skoro ja dałam radę w japonkach, to każde porządniejsze buty wystarczą 🙂
Wow! Dzięki za odpisek.
Ślicznie tam, takie przedmurze dżungli (choć nadal zamierzamy jechać do Taman Nagara). Zuza, w innym wpisie polecałaś inny wodospad; ludzie piszą też o Lata Iskandar między Tapah, a CH. Szczerze, który jest według Ciebie ciekawszy, tak żeby coś przejść i przeżyć, a nie tylko fotka i spadać? A może jeszcze inny poleciłabyś? No i czy wszystkie otwierane są tylko w w/endy?
Ten tutaj leży niedaleko schroniska słoników, przez co coraz poważniej rozważamy czy nie wziąć samochodu, by oblecieć teren poza KL, włącznie z Taman Negara, CH i okolicami.
PS: Coraz więcej miejsc nie z listy oklepanych hitów odkrywamy dzięki Tobie. 🙂 Dzięki!