Pierwsza kwestia: kulinarna. Dotyczy popularnej w Polsce kaszy pęczak (vel „obłe robaki”). Okazuje się, że Chinczycy też ją znają! Ale oczywiście wykorzystują ją w inny, dość dziwny sposób – mianowicie w napojach! Kasza znana jest pod nazwą „bali” /”barley” i dodaje się ją do ciepłych lub zimnych napojów typu: sok z limonki/ sok dyniowy. Gotowane ziarenka kaszy po prostu pływają w szklance. Próbowałam, doświadczyłam. Niezbyt polubiłam.
Druga kwestia: kulturowo-kulinarna.
Niedziela upłynęłapod hasłem „Jalan jalan cheri makan” czyli „Chodzimy i szukamy jedzenia”. To najpopularniejszy sposób spędzania wolnego czasu w Malezji.
Razem ze znajomymi wybraliśmy się na śniadanie za miasto, do wioski Kepong- kluski z krewetkami w zupie z warzywami. Po przerwie na kino („Rise of the Guardians”, bardzo przyjemna animacja), przyszła pora na przekąskę – herbatkę z mlekiem, do tego tosty/placki roti. Kolejna przerwa w jedzeniu upłynęła nam na śpiewaniu piosenek do akompaniamentu gitary i pianina, w mieszkaniu Juli.
Deserem był przepyszny kruszony lód polany sosem z mango i kuleczkami sago,z kawałkami mango. Naprawdę pyszny!
Chłopcy skusili się jeszcze na kraby faszerowane, które nazwałam Fred i Barney, a także na „chińską pizzę” czyli omlet z warzywami i grzybami chińskimi. Nie mam pojęcia, jak niektórzy potrafią zjeść tyle na raz! Ale to chyba taka malajska specjalność, na jedzenie zawsze znajdzie się miejsce w brzuchu…
A na kolację- wyprawa do pasar malam, czyli nocnego bazaru. To taka tradycyjna forma targu, który w różnych miejscach odbywa się co tydzień, zawsze w ten sam dzień. Akurat w naszej okolicy była to niedziela.
Są oddzielne pasar malam chińskie i malajskie, aczkolwiek chińskie oferują o wiele szerszy wybór dań i produktów.
Koncept jest prosty- kupcy przejeżdżają ze swoimi stolikami/piecykami/parasolami i gdy tylko zacznie się robić ciemno, zaczynają serwować jedzenie. Zwykle jednen stragan sprzedaje jeden tylko rodzaj jedzenia lub picia, a dzięki wąskiej specjalizacji przepisy są udoskonalane przez lata, aż do perfekcji.
Oprócz jedzenia są też stoiska z tanią biżuterią, zegarkami i odzieżą made in China, jednak to jedzenie odgrywa główną rolę na pasar malam.
Tu stoisko ze sztucznymi rzęsami:
Często spotyka się też importowane produkty z Chin, Wietnamu i Tajwanu – i tak np. wczoraj Winnie i Juli zajadały się Tajwańskim kabanosem w słodkim sosie.
Tu dim sum, czyli pierożki na parze:
A ja zdecydowałam się na małe jabłuszka w karmelu, sprzedawca twierdził że przywiezione z Pekinu. Smaczne, lekko twarde z zewnątrz ale miękkie w środku. Sam owoc (bo ja wiem, co to dokładnie było..) był lekko kwaskowy i świetnie współgrał ze słodkim pancerzykiem z cukru.
Próbowaliśmy wszyscy po kolei:
Tutaj stoisko z kurzymi łapkami: (smażonymi)
Kurczak pieczony w otulinie z soli, specjalność arabsko/chińska:
Świeża wieprzowinka, wędzona i pieczona:
Ciężarówka serwująca steamboat, czyli szaszłyczki samodzielnie gotowane w przeróżnych wywarach mięsnych lub warzywnych:
A tu kolacyjka, słynny smażony „kurczak ninja” serwowany z nasi lemak (knajpka jest znana w całym mieście, nazywa się Ninja).
Stephen i Ken zakończyli dzień „śmierdzącym tofu” czyli specjalną wersją sfermentowanego tofu, smażonego w głębokim tłuszczu. Jest to chyba jedyna rzecz która śmierdzi bardziej niż durian! Niezmiernie żałuję, że zdjęcie nie jest w stanie oddać odoru który towarzyszy temu daniu.
Smierdzace tofu to specjalnosc z Tajwanu, ten z malezji nie jest az taki fajny. „pachnie” jak zaniedbana stajnia haha, a durian PACHNIE a nie smierdzi 😛
Pozdrowienia z Singapore
Prawdopodobnie w Chinach to..lzawica( ? ) a u nas w azji poludniowo wschodniej to najzwyczajniejszy na swiecie jęczmień – barley. Na sto procent.
To nie pęczak, tylko łzawnica ogrodowa 🙂 Serio 🙂
No co ty! Zaraz sprawdzę, ale nieźle! Dzięki za informację!
To tzw. Chinese pearl barley, czyli Job’s tears. W Azji Pd.-Wsch. i w Chinach jest używany do deserów (ale ja też uważam, że doskonale zastępuje kaszę ;))