Singapur – miasto-państwo, super szybki rozwój, surowe zasady i kary, wieżowce, lew Merlilion. To są właśnie moje pierwsze skojarzenia z tym miejscem.
No i ostatnio trochę niespodziewanie udało mi się zabukować tanie bilety (wyprzedaż o północy na stronie Air Asia, nawet nie chcę tego wspominać: padły serwery, chwilę potem praktycznie padła ich strona na Facebooku, potem miałam problemy z płatnością online… ale w końcu się udało). A dzięki moim ulubionym indyjskim znajomościom znalazłam zakwaterowanie u starego znajomego (jeszcze z czasów pierwszej podróży do Indii) i trochę zaoszczędziłam na kosztach hostelu.
Ale od początku.
Podróż do Singapuru
Dzień wylotu. Loty Air Asia obsługiwane są w Kuala Lumpur z lotniska KLCC (drugie lotnisko, KLIA obsługuje resztę lotów). Terminal niskobudżetowy, wiadomo, nie spodziewałam się fajerwerków. Sama hala jest naprawdę ogromna, ze Starbucksami, McDonaldami i innymi tego typu standardami.
Przez stanowiska ochrony i urzędu imigracyjnego przeszłam bez problemu, schody zaczęły się chwilę później, a dokładnie przy okazji wejścia do samolotu. Przy gate’ie stewardesy sprawdzały bilety, wszystko milutko, tylko wychodząc z budynku trzeba się przespacerować spory kawałek do samolotu (nie ma rękawów ani autobusów). Nie byłoby to dla nikogo problemem, gdyby nie to, że przy wyjściu nikt nie poinformował pasażerów gdzie iść i który samolot jest który, w związku z czym pasażerowie rozpełźli się po całej płycie lotniska. Mnie jakoś udało się dojść do samolotu, ale do ostatniej chwili (tzn do momentu ogłoszenia przez kapitana sekwencji „Witamy na pokładzie lotu do Singapuru”) nie byłam pewna czy to na pewno dobra maszyna. Niemiłe wrażenie.
Sam lot minął zdecydowanie przyjemnie, co więcej zamiast 50 minut pilot wyrobił się w 30 (!!) i dzięki temu wyszłam z lotniska Changi w Singapurze nieco wcześniej niż planowałam.
Nadmienię jeszcze tylko, że za próbę wwozu jakichkolwiek narkotyków do Singapuru grozi natychmiastowa kara śmierci, o czym nie omieszkał poinformować pasażerów kapitan po wylądowaniu, dodając „Życzymy miłego dnia”! Uroczo.
Pierwsze chwile – ale czysto!
A pierwsze wrażenia po wylądowaniu? Czystość, czystość widzę! Legendy o idealnej czystości każdego zakątka miasta okazały się zdecydowanie prawdziwe. Wszędzie mnóstwo zieleni, porządne chodniki, kosze na śmieci…
No i bardzo szybko doświadczyłam też jak funkcjonuje transport miejski w Singapurze. Idealnie! Trzeba sobie tylko kupić kartę magnetyczną, naładować ją i można przemieszczać się po całym mieście, za pomocą autobusów lub MRT (kolej miejska vel metro). Kolejka funkcjonuje dokładnie jak w zegarku, jest szybka i oczywiście klimatyzowana. Napisy z nazwami przystanków przedstawiane są w 3 wersjach: angielskiej, chińskiej i tamilskiej. A tak wygląda typowa stacja MRT: (po prawej i lewej stronie są tory, zasłonięte automatycznymi drzwiami które otwierają się tylko wtedy gdy pociąg stoi i na stacji i ma otwarte drzwi- nie ma możliwości rzucenia się pod nadjeżdżający pojazd)
Kolejką dojechałam do centrum, czyli do ratusza (City Hall), gdzie czekał na mnie Gaurav – kolega z Indii. Prosto ze stacji przeszliśmy się do Marina Bay, napawać się najpiękniejszym widokiem w mieście. Wieżowce, światła, morze…. A po drodze minęliśmy także wielką halę w kształcie duriana. Tak, właśnie – Singapurczycy również kochają śmierdziela, i to na tyle, że zamiast pomnika stawiają całą salę koncertową w jego kształcie. Cóż.
Mityczny symbol Singapuru
W centralnej części Marina Bay znajduje się posąg Merilliona, który jest symbolem Singapuru. To przedziwne mityczne stworzenie, pół lew-pół ryba. Posąg majestatycznie spogląda na zatokę i od czasu do czasu wypluwa z pyska fontannę wody. Wizerunek Merilliona można znaleźć praktycznie na wszystkich pamiątkach z tego miasta (w różnych opcjach: poniżej Merillion stylizowany na logo Starbucks)
Singapurskie Ogrody Botaniczne
Następnego dnia, uzbrojona w mapkę wybrałam się na spacer po mieście (był to piątek, więc Gaurav musiał pracować i nie mógł mi towarzyszyć). Moim pierwszym przystankiem były słynne ogrody botaniczne, o których urodzie wiele już słyszałam od znajomych. Wielki, zielony teren z idealnie rozplanowanymi ścieżynkami i podzielonymi tematycznie częściami: ogrody są tak wielkie, że chyba nie da sie ich zwiedzić w jeden dzień. Wybrałam więc ich fragment, z ogrodem ewolucji w którym przedstawione są rośliny prehistoryczne, zaczynając od tych najstarszych, aż po dość współczesne gatunki: momentami czułam się tam jak na planie „Jurrasic Park”, czekając na atak dinozaurów! Naprawdę robiło to wrażenie, mimo że to „tylko” rośliny.
Straszliwe drzewa:
Przy wejściu do ogrodów stały stoiska z ulotkami zawierającymi mapę i opis roślin. Kawałek dalej natomiast zamontowano małe drewniane skrzyneczki do zwrócenia ulotek- dla następnych odwiedzających. Bardzo fajna opcja, no i dzięki temu nie marnuje się tyle papieru!
W centrum ogrodów natknęłam się na choinkę, która robiła niezłe wrażenie, otoczona przez palmy!
A tu zdjęcia zrobione w trakcie spaceru:
Singapurskie Little India
Kolejne miejsce do zwiedzania było dla mnie oczywiste od początku: nieważne gdzie jestem, jeśli miasto to posiada dzielnicę indyjską, to muszę się tam udać! Tak więc ruszyłam do Little India.
Chiński akcent:
Ach, ten kicz! Różne bóstwa, do wyboru, do koloru:
Tabliczka z nazwą ulicy:
Sklep z sari:
Sklep z warzywami i owocami:
Bransoletki:
Wszechobecny język tamilski:
Warzywka:
No i ciuchy, oczywiście:
Być może przez to, że przywykłam już do dzielnicy indyjskiej w Kuala Lumpur, ta w Singapurze jakoś mnie nie zachwyciła. Budynki były co prawda piękne, napisy wokoło w języku tamilskim, a z każdego sklepu wydobywał się zapach kadzidełek i przypraw, ale dzielnica ta nie ujęła mnie niczym specjalnym. No, może poza głową słonia na jednym z budynków! (wciąż uważam że dzielnica Brickfields w KL to najbardziej kolorowa i najfajniejsza część miasta)
Z Little India udałam się do ChinaTown, dzielnicy chińskiej. Tutaj raczej też bez niespodzianek, w porównianiu do Malezji wszystko wygląda podobnie. Chociaż na plus zaliczę główny pawilon handlowy mieszczący się pod dachem, z mocno działającą klimatyzacją.
Chińskie/japońskie kotki przynoszące szczęście – mam takiego w domu w Poznaniu, a co!
Chińskie harlequiny (chyba):
Ptasie gniazda i rogi, nie ma to jak tradycyjne smakołyki:
Czerwono-złote kartki ( te kolory przynoszą szczęście, dlatego też prezenty i kartki powinny być tylko w tych barwach)
Kapliczka-ciekawostka: obok czarnego boga hinduskiego (po lewej) znajduje się ołtarzyk dla chińskich bogów. Pełna koegzystencja, ofiary składa się dla wszystkich na raz.
A tu typowe drogi w Singapurze (wszędzie zieleń!)
Na kolację wybraliśmy się na przepyszne indyjskie jedzenie w dzielnicy indysjkiej. Autentyczne dania północy/Pendżabu: cheese naan, curry chicken, muttar paneer, chicken tandoori po prostu rozpływały się w ustach. Posiłek pochłonęliśmy w takim tempie, że nawet zapomniałam zrobić zdjęcia 🙂
Sobota to dzień w którym jeszcze lepiej poznałam zielone oblicze Singapuru. Jak się okazało, w środku miasta znajduje się duży rezerwat przyrody (dżungla)! Na jego terenie znaleźć można ścieżki spacerowe wokół jezior ale także ścieżynki w dzikiej puszczy na których nierzadko zaobserwować można węże i inne mało przyjemne stworzonka.
A to już w lesie:
Podczas postoju nad brzegiem jeziora z lasu zaczęła wychodzić cała rodzina małp i przepięknie pozowały do zdjęć (to znaczy bawiły się w kałuży, skakały po drzewach, leżały na trawie skubiąc sobie futerko i bawiły się w zapasy na pniach zwalonych drzew).
A tu bardzo przyjemny bar nad brzegiem jeziora:
Nadmienię jeszcze że w Singapurze na każdym kroku można napotkać tablice zakazu/nakazu/informacyjne. Są wszędzie!!! Co więcej, kary są naprawdę wysokie – na przykład za jazdę rowerem po ścieżce dla pieszych 1000 $, za przejście przez jezdnię w miejscu do tego nie wyznaczonym 500 $… Dlatego też mieszkańcy są bardzo grzeczni i zwykle stosują się do zasad obowiązującego prawa. Między innymi dlatego jest to jedno z najbezpieczniejszych miast na świecie, a także najbezpieczniejsze miasto dla podróżujących samotnie kobiet – gwałty i napady praktycznie się tu nie zdarzają, nie słyszałam też o żadnym przypadku kradzieży torebek damskich.
A w trakcie wsiadania do MRT czy autobusu nikt się nie pcha (jak choćby w Malezji) – wszyscy grzecznie ustawiają się w ogonku, wypuszczają osoby opuszczające pojazd i dopiero potem wsiadają. To jest właśnie dla mnie wyznacznikiem kultury osobistej Singapurczyków.
Dokończenie relacji w następnym poście.
Malezja praktycznie nie ma komunikacji mjejskiej takze nie ma czego porownywac. Wcale tak slodko z ta grzecznoscia to nie jest, zapytaj sie swojego kolegi co znaczy slowo „kiasu”. Ludzie sie pchaja potwornie nie ustepuja mjejsc a chaos zwjazany z opoznieniami i awariami na MRT to juz jest EPIC.
Tory sa oddzielone od peronow zaledwie od dwoch lat, po tragicznym wypadku w ktorym mloda dziewczyna stracila obje nogi i MRT bylo zmuszone zaplacic odszkodowanie, tutaj wszystko zmienia sie z powodu „trzeba bedzie zaplacic” oraz „lepjej to zrobic zeby nie zaplacic” i to zreguly „po fakcie”. Co do czystosci, odwiedz Geylang albo starsze osiedla HDB haha. Szkoda ze nie zareagowalas na moj ostatni komentarz, mam wrazenie ze moglbym pokazac ci ciekawszy singapore. Mjeszkam tutaj od 15 lat
Primo – w Malezji komunikacja miejska jest, funkcjonuje dość sprawnie, szczególnie LRT. Autobusy to inna sprawa, ale jeszcze mnie przez te 5 miesięcy nie zawiodły. Więc twoje stwierdzenie, że w Malezji nie ma praktycznie komunikacji miejskiej jest zdecydowanie przesadzone. Przynajmniej w porównaniu do komunikacji w Poznaniu mnie podróżuje się tu zdecydowanie wygodniej i przyjemniej. Secundo- jeśli chodzi o bezpieczeństwo, nawet jeśli zostało ono poprawione dopiero „po fakcie”, liczy się że już jest lepiej. W PL nawet po fakcie nikt się nie kwapi, żeby coś zmienić, niestety. Tertio- Singapur zwiedzałam z dawno nie widzianym kumplem, a z zasady nie umawiam się w obcych miejscach z obcymi Zresztą relacja nie jest kompletna, drugą część dopiszę jutro. I naprawdę mi się w Singapurze podobało!
Mieszkalem w Malezji przez kilka lat, i w dalszym ciagu twierdze ze praktycznie komunikacja mjejska tam nie istnieje, KL to nie cala Malezja a i tak komunikacja tam to szarada I chociaz bylem w Poznaniu moze ze dwa razy w zyciu to dla mnie nawet nie ma porownania, w tym sesie ze Poznan MA komunikacje a Malezja nie 😛 🙂
oh i w malezji za wwoz narkotykow tez jest bezwzgledna kara smierci, praktycznie bez procesu, tylko ze w malezji nikt sie zabardzo nie przejmuje czy przyjezdzajacy wie o tym czy tez nie. 😉 jak to w malezji.
hej zuza,
poradź proszę o której najlepiej wylecieć z Singapuru do Kuala Lumpur, tak aby zdarzyć na samolot do Londynu o 23.05 oraz którymi tanimi liniami lotniczymi opłaca się lecieć najbardziej, z góry dziękuję i pozdrawiam monia
Leci się godzinę, a w SG powinnaś być przynajmniej 2-3 godziny przez lotem do Londynu. Najlepiej Air Asia, wychodzi zwykle najtaniej 🙂
Air Asia ląduje na tym samym lotnisku, z którego są odloty międzynarodowe?
dziękuję, pozdrawiam i miłego dnia 🙂
Tak, na tym samym, tylko na innym terminalu.
super, dobra wiadomość, dziękuję 🙂