„Będzie! Będzie się działo! Będzie zabawa!” – do słów piosenki zespołu Piersi dodam tylko: a na malezyjskim weselu dodatkowo jeszcze dużo… pysznego jedzenia!
Może dlatego, że pracuję w lokalnych malezyjskich firmach, może dlatego, że większość moich kolegów i koleżanek jest w „ślubnym” wieku, a może dlatego, że po prostu mam szczęście – do tej pory udało mi się być już na 8 weselach!



Większość z nich to wydarzenia malezyjsko-chińskie, mające w sobie nieco każdej z obu tych kultur. O tym, jak przebiega wesele, pisałam już TUTAJ, zapraszam do zapoznania się z malezyjskimi tradycjami weselnymi!
Dzisiaj skupię się na tej „smacznej” części wydarzenia, czyli na tradycyjnych daniach!
Jak wesele, to tylko na bogato!
Wesele, w którym uczestniczyłam wczoraj, to „skromne” 500 osób, ogromna hala w restauracji, 50 stolików i 9 dań, a wszystko obsługiwane przez kelnerów, którzy poruszają się z prędkością światła. W przerwie krojony był tort (sztuczny, a jakże – sama scena krojenia ciasta przez małżonków to wyłącznie okazja do zdjęć), i wznoszone setki toastów, a pan młody wystąpił na scenie i wykonał wiązankę piosenek na gitarze – gry na tym instrumencie nauczył się specjalnie na tą okazję! Wszędzie wisiały różowe balony, a telewizory na ścianach grały w kółko zdjęcia z sesji przedślubnej w 4 czy 5 różnych zestawach strojów.
No, ale nie oszukujmy się – na wesele przychodzi się w Malezji, żeby dobrze zjeść!
Po wejściu na salę, znalezieniu swojego stolika i przywitaniu się z nowo poznanymi „stołowymi” znajomymi, każdy sięga tu po menu, wybrane specjalnie na to wydarzenie. Standardowo serwuje się 9-10 dań!
Zasada: „zastaw się, a postaw się” jest tu bardzo widoczna. Wybiera się najdroższe, najbardziej ekskluzywne potrawy zrobione z drogich składników – ma to symbolizować pomyślność i pieniądze które mają już niedługo zagościć w nowym małżeństwie. Pomaga trochę to, że każdy gość na wesele przynosi kopertę z pieniędzmi, co chociaż trochę pokrywa koszty kolacji.


Menu weselne
Wyglądało właśnie tak:
Każde danie przynoszone jest na wielkim talerzu, który dzielą między sobą goście przy stole: 8-10 osób. Tradycyjnie najmłodszy gość powinien pełnić obowiązki „nakładacza” i obsługiwać wszystkich przy stole. W moim przypadku, jako że przy stole siedzieli ludzie w praktycznie tym samym wieku, obowiązywała zasada: kto pierwszy, ten lepszy. Kilka sekund po przyniesieniu talerza przez kelnera, połowa jedzenia była już na talerzach gości. Trzeba było mieć niezły refleks, bo najlepsze kąski znikały z mgnieniu oka! Tak więc robiąc poniższe zdjęcia, jednocześnie lewą ręką powstrzymywałam kolegów przed rzuceniem się na jedzenie, prawą klikając fotę – miałam na to dosłownie tylko kilka sekund 🙂
Przystawki
Specjalności lokalu, czyli cztery różne specjały: sałątka ze słodkiego melona z krewetkami, krewetki w specjalnym cieście smażone na głębokim tłuszczu, żeberka wieprzowe w słodkim sosie barbeque i mieszanka strączków zielonego groszku z małżami „abalone”. A na środku storczyk, którego jednak się nie je 🙂
Co do małży abalone: są one otoczone swoistym kultem wśród Chińczyków i podawane na specjalnych okazjach, takich jak wesela i Chiński Nowy Rok. Dlaczego? Bo owa małża w kształcie nieco przypomina sztabkę złota, przez co automatycznie kojarzona jest z bogactwem. Smakowo specjalnie nie powala, przynajmniej w porównaniu np. w przegrzebkami – ale jeśli jest dobrze podsmażona, to stanowi fajny dodatek smakowy.
Apropo żeberek: na pierwszy rzut oka wszyscy myśleli, że to kurczak, więc rzucili się i zaczęli je jeść. Po chwili ktoś rzucił „Ej, to jest wieprzowina”, po czym grupa moich muzułmańskich znajomych, z obolałymi minami, wypluła dyskretnie mięso w serwetki. No cóż.
Zupa
Podwójnie gotowana zupa z kurczakiem, przegrzebkami i „cordyceps flower” czyli specjalnym ziołem w kształcie długich badyli.
Po co gotować zupę 2 razy? Otóż po to, żeby kurczak „przegotował się” i był tak delikatny, że odchodzi od kości przy delikatnym dotknięciu łyżką. Do tego, przy drugim gotowaniu dodaje się do zupy dodatkowe zioła i przyprawy.
Zupy chińskie w Malezji są często dość… bezsmakowe. Wynika to z tego, że wierzy się, że „sól zabija” i często zupa to po prostu wywar mięso+woda, bez przypraw i soli. Czasem dodaje się do tego zioła i przyprawy, co jednak nie zmienia diametralnie sytuacji. Wczoraj miałam jednak szczeście: wyczułam w zupie trochę soli, przez co w smaku była całkiem smaczna!
Prosiaczek!
Cała świnka smażona na głębokim tłuszczu. I podana rozpłaszczona na talerzu. Z głową, oczywiście, a jakże. Trochę zdziwiłam się, że samego mięsa na takiej śwince jest niewiele: kąski na dużym talerzu składały się w większości z chrupiącej skórki i sporej części tłuszczu, samego mięsa praktycznie nie wyczułam. Ale skórka była pyszna i złota! Kawałki prosiaczka macza się w ciemnym, prawie karmelowym sosie. Mniam!
Ryba
Grouper smoczy (jak się tłumaczy nazwę tej ryby? Nie mogłam znaleźć informacji w otchłaniach internetów), przygotowany na parze, z lekkim sosie sojowym. Pięknie pozował do zdjęcia z rozdziawioną paszczą. To co lubię w rybach w Malezji to ich budowa – mało ości i dużo mięsa, co sprawia że niektóre ryby jeść można praktycznie jak stek.
Rybka poniżej była super-delikatna dzięki przygotowaniu na parze, a lekko słonawy sos dodawał jej tego idealnego aromatu.
Oczywiście na co najbardziej rzucili się moi koledzy? Na policzki! Rybia głowa, a zwłaszcza poliki i „twarz” ryby to największy delikates tutaj. Osobiście lubię policzki, ale już resztę głowy zostawiam znajomym, to jednak nie dla mnie.
Krewetki
Smażone krewetki rygrysie (w pancerzykach, nie obrane), w całkiem przyjemnym, ale mocno ciągnącym się sosie, ze startym ogórkiem na wierzchu. Krewetki były naprawdę świeże i przepyszne, ale problemem był sam proces jedzenia: jako że restauracja była dość elegancka, jedzenie rękami nie wchodziło w grę. Obierałam je więc kombinacją łyżki i pałeczek (widelców nie podano). Zajęło mi to chwilę, ale było warto!
Azjatyckie grzyby z warzywami i glutenem (???)
Różne rodzaje grzybów przygotowanych na parze, a potem podanych w klejącym (znów), sojowym sosie. „Gluten” to, jak mnie poinformowano, beancurd, czyli pasta z fasoli, która smakuje jak tofu, dołożona do grzybów.
W kwestii grzybów, Malezyjczycy też mieli swoje preferencje: „Weź te, są najdroższe!” – doradziła mi koleżanka przy stole. Chodziło o grzyby abalone, które, tak jak małże – wyglądają jak sztabki złota (podobno). Próbowałam wszystkch, ale sos był na tyle wyrazisty, że wszystkie rodzaje grzybków smakowały… praktycznie tak samo. Coż.
Ryż z dodatkami
Czyli ogromna, klejąca kopuła zrobiona z klejącego (glutinous) ryżu. W środku mix grzybów, wieprzowiny, przypraw i słodkiego sosu sojowego.
Na weselach ryż podaje się na samym końcu – dlatego, że bardzo „zapycha” i gdyby podano go wcześniej, goście mogliby „zapchać się” przed podaniem najciekawszych dań. Podawany jest więc na końcu, żeby dobić żołądki tych, któzy mają jeszcze choćby lekkie poczucie niedosytu.
Osobiście dałam radę zjeść tylko 2 łyżki tej mocno klejącej substancji – faktycznie, od razu poczułam się bardzo pełna!
Deser: zupa z melona z kuleczkami sago
Najpyszniejsza (według mnie) część posiłku!
Chłodna zupa z melona z dodatkiem mleka kokosowego, w którym pływały malutkie, przezroczyste, żelowe kuleczki sago. Idealne zakończenie kolacji! Tak mi smakowało, że pomimo zapchania się ryżem, wciągnęłam 2 porcje!
Deser 2: ciasteczka i mochi
Płaskie, smażone ciastka z nadzieniem ze słodkiej fasolki i delikane mochi z nadzieniem z masła orzechowego. Mochi podbiły moje serce! Mięciutkie, lekko ciągnące, z jedwabistym nadzieniem orzechowym. Mimo, że zrobione z mąki ryżowej – wydawały się bardzo lekkie!

Cudowna kolacja! Nie pozostaje mi nic innego, jak tylko życzyć młodej prze wszystkiego dobrego!
no proszę takie smakowitości
;d
🙂
🙂
Wszystkie dania wyglądają bardzo apetycznie, może z wyjątkiem tej głowy ryby 😉 „skromne” 500 osób…nieźle. A już krojenie sztucznego tortu? Tego sobie juz zupełnie nie moge wyobrazić 🙂 Fajne jest faktycznie to, że każdy korzysta z potraw, które sa stawiane na środek stołu 🙂 Ciekawa, nieco inna od naszej 😉 kultura
Krótka wizyta w Malezji i Singapurze oraz dłuższa w Tajlandii pokazały mi, że tamtejsze jedzenie jest naprawdę wyjątkowo dobre. Nie raz łapałam się na tym, że strach było coś wziąć do ust, a w efekcie było to wyśmienite. Dam sobie rękę odciąć, że to co serwowane było na weselu to istny raj dla podniebienia. Jedynie świnka mnie nie przekonała. Staram się nie jadać mięsa. Śledzę Twój blog i żałuję, że nie trafiłam na niego przed moim wyjazdem do Azji.
Niesamowite! Aż się głodna zrobiłam 😉 To chyba na co dzień nie musisz za dużo jeść, skoro masz tyle wesel 😉
Chyba nie wszystkiego chciałabym spróbować xd