Wspominałam już chyba, że w jednym z centrów handlowych (Pavillion) mieści się Tokio Street – całe piętro budynku wyglądające jak kiczowata wersja japońskiej ulicy. Są sklepiki z sushi i przekąskami, automaty na żetony, wydające szczęśliwcom małe japońskie gadżety, no i oczywiście supermarkety z wyłącznie japońskimi produktami.
Ostatnio zorganizowano nawet dodatkowy markecik między sklepami – i właśnie tam, na jednej z półek, zauważyłam opakowanie burgerów Happy Kitchen.
Te burgery widziałam już wcześniej – na youtube i na anglojęzycznych blogach, i zawsze byłam zafascynowana faktem, że z kilku torebeczek kolorowego proszku można stworzyć w mikrofali zestaw fast food. Wiedziałam więc że muszę spróbować!
Oryginalnie w koncepcie chodzi o to, żeby zabawić się z dziećmi w gotowanie, ale nie jest to tak łatwe, jak się wydaje!
Nie mam w domu mikrofali (tylko maszynę do gotowania ryżu i kuchenkę gazową), wiec zdecydowałam się zrobić to po pracy, w biurze.
Towarzyszyli mi Sil i Ben, którzy byli w sumie równie podekscytowani jak ja.
Tak wyglądało opakowanie Happy Kitchen Burgers przed rozpakowaniem:
A to było w środku (wszystko po japońsku, ajjj!)
Naszą pomocą były artykuły znalezione online, opisujące cały proces, a do tego filmik na Youtube. Instrukcja oczywiście była całkowicie po japońsku, więc bez dodatkowych pomocy nie dalibyśmy rady.
Na początku musieliśmy zidentyfikować, która paczuszka proszku używana jest do czego. Finalnym produktem miał być burger (bułka, mięso, ser i ketchup) a do tego frytki i cola.
Po lekturze artykułów i wstępnych oględzinach różnych proszków z opakowania przekonaliśmy się, że producent nie przejmuje się standardami i każde pudełko ma inne proszki w innych opakowaniach. Np brązowa paczuszka miała zawierać mieszankę do robienia mięsa, ale po zapachu doszliśmy do wniosku że to jednak proszek do zrobienia bułek.
Dlatego, jeśli kiedykolwiek zabierzecie się za Happy Kitchen, najpierw wszystko wąchajcie. I tak:
-bułka pachnie słodko, jak ciastka
-mięso pachnie jak saszetki z przyprawami, które dołączane są do zupek chińskich
-ketchup pachnie jak kiepskiej jakości ketchup
-ser pachnie dziwnie, jakby sztucznie, ale nie rozpoznałabym że to ser po zapachu
-frytki pachną skrobią, albo czymś bardzo suchym (nie do końca ziemniakami)
-cola pachnie zdecydowanie jak cola.
W zestawie była miarka do odmierzania wody oraz foremka do formowania poszczególnych części dania. Do większosci proszków trzeba wlać 2 miarki wody (czasem wyraźnie widać, że trzeba dolać więcej), zamieszać i wsadzić do mikrofali. Zarówno bułka, jak i frytki i mieso grzały się w mikrofali ok 30 sekund i to był na oko odpowiedni czas.
Po bokach: surowa bułka, w środku surowe „mieso”, przed wypiekiem. A raczej grzaniem. Po grzaniu w mikrofali zarówno bułka jak i mięso bardzo rosną, zwiększając swoją objętość około trzykrotnie.
Do tego mieszankę na ser miesza się z wodą i ugniata aż podstanie żelowata, żółta substancja. Formuje się z niej cienki prostokąt (wg kształtu obrysowanego na opakowaniu) i tnie na 2 części. Nie pachnie to wogóle niczym.
Tutaj Ben tnie serek na pół:
Frytki podgrzewa się w trójkątnym pojemniku, jako jedną masę po czym kroi na części po „upieczeniu”.
Ketchup miesza się z wodą i wychodzi z tego bardzo czerwona zawiesina, pachnąca sztucznym ketchupem z budki z zapiekankami.
A cola? Tu największe zaskoczenie – w zestawie był malutki kubeczek, i po wsypaniu proszku, wlaniu wody i zamieszaniu pojawiły się bąbelki – cola naprawdę była gazowana! I zapach miała jak Hoop cola mniej więcej.
Po stworzeniu i wyciągnięciu z mikrofali wszystkich składników przekroiliśmy mięso na pół i postaraliśmy się mniej więcej stworzyć burgera pod hasłem „bułka-mięso-ketchup-ser-mięso-ketchup-bułka”. Oto nasz produkt końcowy:
W opakowaniu była też malutka torebeczka na frytki – stąd klasycznie fast foodowa prezentacja 🙂
I tu pojawił się problem – ani ja, ani moi dzielni azjatyccy koledzy nie kwapiliśmy się do degustacji naszego dzieła. Wyglądało to tak sobie, a uczestnicząc w procesie tworzenia owego legendarnego burgera, przestaliśmy być w zasadzie głodni.
Spróbowałam jedną z frytek, smakowała jak bardzo stara, bardzo gumowata siostra frytek z McDonalda. Ale można było wyczuć, o jaki produkt mniej więcej chodzi 🙂
W biurze był jeszcze jeden z menadżerów, Jason, który zwykle je w zasadzie wszystko. Zaoferowaliśmy mu nasze piękne danie – Jason po chwili dał się przekonać i przełknął burgera jednym kłapnięciem zębów. Według jego relacji, smakowało to jak stary tost z ketchupem i jakimś dziwnym dodatkowym smakiem w środku (chodziło mu chyba o mięso). Ale ogólna ocena raczej negatywna, wystarczyło tylko spojrzeć na jego nieszczęśliwą minę chwilę po przełknięciu całości.
Podsumowując: misja wykonana, nowe umiejętności kuchenne nabyte (obsługa mikrofali, haha), nikt nie umarł. Było warto!
Haha widziałam wcześniej te filmiki na You Tube i byłam ciekawa jak to smakuje 😀 Widziałam jeszcze wersje sushi i pączków z dziurką, ale biorąc pod uwagę doświadczenia smakowe chyba nie chcesz już testować innych wariantów :D:D 😀 Pozdrowienia (już) z Polski 😉
Ooo, już z Polski! Jak tam, szok temperaturowy? Z tej serii kupiłam jeszcze właśnie paczki z dziurką, ale to na prezent 🙂 Fajny kolorowy lukier dodali i foremki. Sushi widziałam, ale to już było za dużo jak dla mnie. W sensie: fajna zabawa, ale bałabym się spróbować jeszcze bardziej niż burgera! Trzymajcie się ciepło!
Noo już z Polski 😦 Dzisiaj już pierwszy dzień w pracy i rozreklamowywanie Malezji wśród rodziny i przyjaciół 😀 😀 😀 Bardzo nam się podobało!!! I ludzie i jedzenie i wszystkie fantastyczne miejsca, które zobaczyliśmy (i pewna jedna energiczna Słowianka 😛 )
Całe szczęście szok temperaturowy nie był duży, bo bardzo ciepło dzisiaj było i nawet nie trzeba było ubierać kurtki, a w pełnym słońcu nawet można było stanąć w krótkim rękawku co poczynił Bartek 😛 Jedyne co to wczoraj jak wracaliśmy z lotniska w Warszawie całą drogę lał deszcz ;/
niezły numer. To pewnie przez takiego typu jedzenie Japończycy najczęściej chorują na raka żołądka? 🙂
Moje dziewczynki chciały w pavillionie
kupic sushi w proszku,ale na szczęście zapomnieliśmy! Pozdrawiamy !
Jeśli w tym wszystkim, wg producenta ma chodzić o gotowanie z dziećmi, to ja od dziś przestaje mieć wyrzuty sumienia, że karmię jakoś źle moje dzieciaki 😀 Przecież tego już chyba nawet jedzeniem nie można nazwać, tylko tworem jedzeniopodobnym. Aż nie chcę widzieć ile świństwa takie „jedzonko” ma w sobie 🙂