O wschodzie słońca dotarliśmy do Luang Prabang. Pierwsze wrażenie- tu jest zimno! O 6-ej rano po wyjściu z autobusu było może 18 stopni i po raz pierwszy od momentu mojego przyjazdu do Malezji doświadczyłam chłodu.
Na dworcu szybko przeprowadziliśmy negocjacje z rikszarzem (uwaga, oszukują, próbują naciągnąć na zawyżone stawki i nikt nie ma licznika (vel rikszametera), W końcu jednak osiągnęliśmy porozumienie i razem z 10 innymi osobami i ich plecakami ruszyliśmy w stronę miasta. Riksze w Laosie są inne niż te indyjskie, są to albo motory z doczepioną przyczepką dla 4- osób albo większe maszyny z miejscem dla 10-12 osób. Wszysktie są zadaszone, ale oczywiście bez szyb i okien.
Po drodze udało nam się zaobserwować tradycyjną ceremonię zbierania jedzenia przez mnichów buddyjskich. Codziennie rano wędrują oni całymi grupami przez miasto, trzymając w rękach pozłacane misy na jedzenie (trochę mi się skojarzyły z „rogiem obfitości”). Po drodze mieszkańcy klęczą na chodnikach i wkładają do mis mnichów pożywienie, zwykle ryż i warzywa. Jedzenie zebrane rano musi wystarczyć mnichom na cały dzień i nie mają oni wpływu na to, co otrzymają. Swoją drogą świetny pomysł, tak powinien wyglądać prawdziwy „zakon żebraczy”, a nie jakieś opcje z maybachem itp… W każdym razie – od paru lat część turystów chętnie włącza się w ceremonię ofiarowania jedzenia i wszystko byłoby ok, gdyby nie brak zrozumienia kulturowego. Przybysze z zachodu często zamiast ryżu ofiarowują bowiem czekoladki, batony i chipsy, powodując u mnichów problemy zdrowotne a wręcz narastanie otylości. Władze Luang Prabang bardzo proszą więc (na ulotkach i plakatach) o przemyślane dary.
Ok. 7-ej rano dotarłyśmy do hostelu (polecam – Sysymphone Guest House), gdzie powitała nas przemiła właścicielka, o której wszyscy zwracają się Mama. Wręczyła nam klucz do pokoju, pokazała hostel i zapewniła że woda do picia i banany są darmowe i nielimitowane.
Koszyk z bananami, zawsze pełen:
Pokój dwuosobowy z klimatyzacją i łazienką z ciepłą wodą kosztował nas 15 RM (w przeliczeniu) na osobę za dobę. Świetna cena, miejsce też naprawdę przyjemne. Co prawda oddalone trochę od centrum, ale w Luang Prabang i tak wszędzie chodzi się piechotą, bo miasteczko duże nie jest, więc nie było to problemem.
Po drugiej stronie ulicy stoi wielka świątynia, łatwo jest się więc odnaleźć.
Cały dzień spędziłyśmy na zwiedzaniu świątyń, których w Luang Prabang jest mnóstwo. Właśnie dlatego miasto otrzymało status zabytku UNESCO. Nie pojedyncze świątynie, ale właśnie całe miasto! Do większości świątyń wstęp jest płatny 20 000 Kip, godziny otwarcia: 9-12, 14-16. Nie polecam wpychania się do świątyń po godzinach otwarcia, jest to czas dla mnichów na modlitwę i trzeba to uszanować.
Na obiad- smażony ryż i kolejna porcja świeżych soków owocowych, tym razem z arbuza, a także najlepsze smażone kluski, jakie do tej pory jadłam, ze świeżymi warzywami i kiełkami (knajpka Mango Tree):
A tu przepływająca przez miasto rzeka Mekong, tym razem nie wyschnięta, jak to było w Vientiane:
Nad rzeką można znaleźć mnóstwo świetnych knajpek z przyjemnym jedzeniem i pięknym widokiem, bez dachu- po prostu kilka stolików i krzeseł ustawionych nad brzegiem rzeki, do tego mała kuchenka i przenośna lodówka z lodem dzięki którym przyrządzane jest jedzenie. Polecam szczególnie we wschodniej części Luang Prabang, miejsca takie jak „Big Tree” i „Tamarind Tree”. (jak sama nazwa wskazuje, knajpki ulokowane pod drzewami)
A najlepiej w takim miejscu zjeść deser, czyli np. ryż gotowany na mleku kokosowym ze świeżym mango:
Podczas spaceru znalazłyśmy zaparkowane przy świątyni takie oto perełki:
I kolejne świetne miejsce na obiad, w zasadzie jedyna „lokalna” knajpka serwująca tylko jedno danie- zupę z kluskami, za zawrotną cenę 3 RM. Zupa pyszna! Wywar gotowany na mięsie (chyba wieprzowinie), z kluskami i warzywami oraz orzeszkami ziemnymi. Do tego dostaje się talerz z kiełkami i sałatą, które można w dowolnej ilości dorzucać do zupy. Świetna sprawa, mało turystyczne miejsce. W związku z limitowaną liczbą stolików (całe 3!) normalne jest dzielenie się przestrzenią z nieznajomymi. Lokalizacja: wschód Luang Prabang, główna droga, zaraz obok świątyni. Niestety nie byłam w stanie spisać adresu, ale jeśli kiedyś uda wam się odnaleźć miejsce oferujące „Bike to Eat” to znaczy, że jesteście tam gdzie trzeba.
Muzeum Narodowe w Lunag Prabang – wygląda trochę jak kolejny kompleks świątyń. Jednak największy budynek mieści w sobie nie statuetki Buddy, a wielki złoty powóz używany na królewskich pogrzebach. Wewnątrz budynku, na ścianach, podziwiać można przepiękne mozaiki przedstawiające sceny z życia dworu królewskiego. Przepiękne! Wstęp 20 000 Kip,
Do głównego budynku muzeum nie można wnosić aparatów, nie byłam więc w stanie robić zdjęć. Muzeum to właściwie dawny pałac królewski, można w nim zobaczyć salę koronacyjną ale też prywatne komnaty króla i królowej. Wielkie wrażenie zrobiły na mnie maski używane do tańca i przedstawień tanecznych – bardzo szczegółowe i kolorowe, a w dodatku wyglądające na bardzo ciężkie – jak ci tancerze mogli je nosić?
W ostatniej sali muzeum wystawione są dary od zaprzyjażnionych krajów – w większości Wietnamu, Chin, Tajlandii. Ale jest też dar z Polski – replika Szczerbca, na oko z lat 70-80. Miły akcent.
Nasz drugi dzień w Luang Prabang postanowiłyśmy spędzić w bardziej zorganizowany sposób i wykupiłyśmy wycieczkę całodniową – polecam tą opcję jeśli tak jak my macie mało czasu a chcecie zobaczyć jak najwięcej.
A tu kolacja, kupiona od pani która rozstawiła grill przy drodze i na życzenie przyrządzała wybrane delikatesy, w naszym przypadku grzyby, szczypce krabowe, kiełbaski i kurczaka. Wszystko posypane ostrymi przyprawami. Pali, ale pyszne! Do tego lokalne, laotańskie piweczko:
Dalsza relacja w następnej notce.
A na koniec tradycyjnie zdjęcia z kategorii „pozostałe fotki z Luang Prabang”:
„Takie perełki” albo i jeszcze lepsze jeżdżą w duuużych ilościach na Kubie. Wzroku nie można oderwać. Zajrzyj tu http://globtop.wordpress.com/swiat/kuba/ 😉
To prawda, to chyba kwestia tego, ze Laos tez jest krajem komunistycznym, wiec to wplywa na jakosc samochodow 😉