Kultura

Każdy ma jakiegoś bzika – czyli co mnie w Malezji denerwuje (dział: społeczeństwo)

Szok kulturowy. Czyli w skrócie wpływ kultury obcej, powodujący długotrwały dyskomfort/złe samopoczucie/depresję. Dodam: wpływ kultury obcej, który jest niekontrolowany i którego nie można zniwelować.

Zawsze śmieszyły mnie osoby, które w Indiach widząc na ulicy małpę, stwierdzały „Ale mam szok kulturowy, tu są małpy na ulicach, o mój boże!”. Urocze sytuacje, kompletnie niezwiązane z szokiem kulturowym, oczywiście.

Ale do rzeczy: w Malezji póki co szoku kulturowego.. nie doświadczyłam. Spodziewałam się że mogę mieć problemy z adaptacją, ale póki co naprawdę wszystko idzie gładko.

Jest za to grupa społeczna, która mnie czasem denerwuje. Nie chodzi w sumie o jakiś wielki szok kulturowy, po prostu o silnie wkurzające zachowania w przestrzeni publicznej, za które chciałabym te osoby wytargać za uszy.

Mówię o chińczykach malezyjskich. Może się narażę znajomym sino-maniakom, ale ci ludzie czasem są nie do zniesienia.

Jest to może mój osobisty punkt widzenia, i oczywiście bardzo generalizuję opisując chińczyków, ale jakoś chciałabym ich opisać, a trudno mi ich inaczej zakwalifikować. Dodam, że pracowałam i pracuję z chińczykami i są to naprawdę świetni ludzie, bardzo przedsiębiorczy i ambitni. A poza tym moi absolutnie fantastyczni współlokatorzy też należą do tej grupy.

 Kultura osobista? Dziękuję, postoję.

Ale czasem mnie wkurzają, co zrobić. Przykład z dzisiaj, z biura. Jeden z menadżerów cały dzień wybitnie dawał wszystkim do zrozumienia, że ma katar, wydając mega głośne dźwięki siąkania nosem. Oczywiście chusteczki nie użył ani razu, a do tego cały dzień przesiedział dokładnie pod okienkiem klimatyzacji, mimo że gdyby siedział przy swoim biurku na pewno byłoby mu cieplej (gdzie tu logika??). Nikt mu nie zwrócił uwagi przez cały dzień, więc też siedziałam cicho- widocznie to normalka.

W tym samym czasie dziewczyna z boksu obok (tak tak, pracujemy w korporacyjnych boksach) delektowała się swoim lunchem, mlaskając tak głośno, że słyszała ją druga część sali. A przed budynkiem – stadko chińczyków obojga płci pluje na chodnik. Ja naprawdę nie jestem osobą, która czepia się bzdur albo pierdołów, ale to były zachowania o tak wysokim natężeniu dźwięku, że naprawdę nie dało się tego zignorować.

W autobusie obserwacja szkolna – szkoły podstawowe nie pozwalają nosić uczniom żadnej biżuterii. W sumie ok, jak reguły to reguły. A co robią małe chińskie dziewczynki, żeby im dziurki w uszach nie zarosły? Oczywiście wkładają sobie w uszy zamiast kolczyków małe igły, które wystają na centymetr z przodu i z tyłu. Gdzie tu logika, gdzie bezpieczeństwo? Nie ma, ale za to dziewczynki są grzeczne i nie noszą biżuterii a szkoła zadowolona.

Czyżby nadmierna troska o zdrowie?

Autobus część dalsza. Stoją chińczyki, gadają, wszystko fajnie. Po paru przystankach robi się tłoczniej, obok grupki staje pani induska z dzieckiem na rękach. Chińczyki wyjmują z plecaków materiałowe maseczki na gumkach i zakrywają usta. I tak kontynuują podróż.

<zdj: Washington Post>

p9a Malaysia Swine Flu

No nie wiem, jak pani induska, ale ja bym się trochę zdenerwowała, gdyby na mój widok ludzie zakryli sobie usta maseczkami. Aczkolwiek zauważyłam to już wcześniej na ulicach – chińska mniejszość ma jakieś przedziwne poczucie nadchodzącej epidemii i często można natknąć się na osoby, które w piękny słoneczny dzień idą przez miasto, albo nawet przez klimatyzowane centrum handlowe w maseczce na twarzy. Dodam – żadnego zagrożenia w tym momencie nia ma. I jeśli mają taką potrzebę to ok, ale ostentacyjne zakładanie maseczek gdy jakaś osoba zbliży się zbyt blisko w przestrzeni publicznej jest dla mnie po prostu wybitnie niemiłe.

Apropo zdrowia: w kulturze chińskiej istnieje mnóstwo zdrowotnych zabobonów, które są do dziś praktykowane. Nie przeszkadzają mi dopóki nie są mi narzucane – a zdarza się tak, gdy tylko jeden z moich znajomych zauważy, że się przeziębiłam na przykład.

„Pij dużo wody” – to panaceum na wszystko. Leki od lekarza to zło, i należy ich unikać jak ognia – najwyraźniej sama woda i chińskie ziółka powinny wystarczyć…

Do posiłków pije się tu wodę albo herbatę. Jak woda – to tylko ciepła. Nie z lodem, nie gotująca się. Taka pośrodku, która jak dla mnie jest ohydna i ma przedziwny smak. Ale wg chińczyków to jedyna dobra opcja – po innej wodzie na pewno zachorujesz!

Do tego w ciągu dnia można natknąć się conajmniej kilkakrotnie na „dobre rady” : „Nie jedz fasolki szparagowej, bo nie bedziesz miała potem dzieci”, „Nie jedz mangostynki, bo ci się ciało nagrzeje od środka” itp.

Rady przez cały dzień – to takie chińskie.

Azjatycki syndrom „patrzenia w dół”

Inna sprawa, która jest przeze mnie kompletnie nierozumiała – smartfony i sposób obchodzenia się z nimi. Smartfona wszyscy mają ze sobą zawsze. Piszą smsy, ale częściej czatują na Whatsapp albo Viber, sprawdzają Facebooka, lajkują tysiące zdjęć dziennie, wrzucają zdjęcia każdego zjedzonego posiłku na Instagram. Ok, rozumiem, są szurnięci na tym punkcie.

Ale osobiście protestuję przeciwko spotkaniom przyjaciół w kawiarni, podczas którego wszyscy zamiast rozmawiać, ciągle coś klepią na ekranach telefonów. Nawet nie patrzą na siebie, po prostu siedzą razem, ale każdy zajęty jest własnym Facebookiem (czy cokolwiek tam ma). Zero interakcji!

Ostatnio zaczęło to przenikać też na imprezy – jest muzyka, są ludzie, ale nikt nawet nie rozmawia, każdy trylko bawi się swoim iPhonem.

W metrze czy autobusie to kompletny standard, zwłaszcza rano – jest niesamowicie cicho, wszyscy wpatrzeni w dół, w swoje monitorki (stąd nazwa: „Syndrom patrzenia w dół”).

Typowy poranek w metrze LRT.
Typowy poranek w metrze LRT.

Najbardziej przeraziłam się czekając raz na mój lot na lotnisku w KL. Miałam jeszcze godzinę do lotu, byłam sama, usiadłam więc w kawiarni z książką żeby poczekać na boarding. Koło mnie rodzina lokalnych Chińczyków, rodzice i 2 córki w wieku nastoletnim. Siedziałam w kawiarni godzinę. Nikt z nich ani razu nie odezwał się do nikogo – ba! Nawet nie patrzyli na siebie. Każdy siedział na Facebooku i lajkował zdjęcia, oglądał śmieszne obrazki itp. To był moment gdzie zrozumiałam, jak wielką szkodę robią telefony Azjatom, którzy niestety korzystają z nich bez umiaru i nie widzą subtelnej granicy między używaniem smartfona w przestrzeni publicznej a całkowitym zanikiem więzi społecznych.

Ciągle jestem w szoku widząc tego typu sytuacje i wiem że nigdy, przenigdy, nie wybrałabym telefonu ponad rozmowę z przyjacielem w cztery oczy. Koniec, kropka.

No to się wyżaliłam, ufff. Ale Malezję i tak absolutnie uwielbiam!!!

Reklama

3 myśli w temacie “Każdy ma jakiegoś bzika – czyli co mnie w Malezji denerwuje (dział: społeczeństwo)”

  1. Oj jak ja Cie doskonale rozumie. Mnie tak wlasnie irytuja ludzie z Indi w Dubaju gdzie mieszkamy. Wszelkie dzwieki nosowo, gardlowo, chrzakajace plus nie uzywani husteczek i plucie gdzie popadnie doprowadza mnie do szalu:) Do tego zdjemowanie klapek w metrze i pokazywanie wszystkim pięt…uh milo wiedziec, ze nie tylko ja tak mam;) Pozdrawiam!

    1. A jak mnie wkurwiało to, że będąc w hostelu zdejmowałam buty, aby uszanować zwyczaje i tradycje, bo tak mnie uczulała córka,a skarpety lub nogi miałam strasznie brudne, bo właściciel chodził w butach. I o co chodzi- nie wiem.(każde społeczeństwo ma swoje wyłomy i dostosowuje się do norm przyjętych na świecie, bo rozumny człowiek wie, że z turystów ma utrzymanie skoro prowadzi biznes kafejki lub hostelu!

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s