Jak by nie było, mieszkam w Kuala Lumpur i okolicach już od 5 lat. Na początku byłam kompletnie zachłysnięta nowością tego miejsca, palmami na ulicach i wieżowcami w centrum. Z czasem mój zachwyt nieco się unormował (Ile można chodzić z otwartą gębą? W moim przypadku zajęło mi to rok!), ale i tak wciąż uważam że to fenomenalne miejsce do mieszkania. Kocham Poznań, z którego pochodzę, bo jest po prostu domem i mieszkają tam wszyscy moi najstarsi znajomi i rodzina. A Kuala Lumpur? Nawet gdybym nie miała tu znajomych, i tak by mi się tu podobało (tak sądzę teoretycznie, bo nigdy tu nie jestem sama).
1. Moje mieszkanie!
Po kilku latach spania na materacu na podłodze, bez klimatyzacji, z prętami w oknach (taki urok pensji stażysty), przeprowadziłam się do małego mieszkanka w bloku – i nie żałuję! Mam tu porządne łóżko, meble z Ikei, widok na miasto z 11 piętra i basen na dachu. A na dole kiosk, spożywczak 24/7, pizzerię i 2 puby. Więc nawet w przypadku załączenia się kompletnego weekendowego lenistwa, i tak nie umrę z głodu, wystarczy, że zjadę windą na parter (pomijam fakt, że w zasięgu 500 metrów mam 2 centra handlowe i mnóstwo małych knajpek). Miejsce na które czekałam przez pierwsze 3 lata tutaj!
2. Tania komunikacja po mieście
LRT, czyli metro jeżdżące bez kierowcy, jest bardzo praktyczne – dojeżdża do wszystkich najważniejszych punktów w mieście, w godzinach szczytu jeździ co 2 minuty, a stojąc przy przedniej szybie, można udawać, że prowadzi się cały skład! Jedyny minus to klimatyzacja – jakimś cudem w LRT zawsze jest zimno jak w lodówce! Najdroższy przejazd (całą linię) kosztuje ok. RM3, czyli 3 zł!
No i moje ulubione Uber i Grab – dzięki niskim cenom benzyny, koszty przejazdów są tu absurdalnie tanie. Dorzućmy do tego też mocną konkurencję między oboma aplikacjami. Co z tego otrzymujemy? Mnóstwo kodów zniżkowych, które można wykorzystać praktycznie codziennie! Przez ostatni miesiąc jeżdżąc po mieście Uberem i Grabem płaciłam za przejazd średnio RM2. No i jak tu narzekać?
3. Bo na każdej ulicy jest punkt z jedzeniem – mamak, wózek z lodami, restauracja czy kafejka

Wyznaję taką zasadę: jeśli znajdujesz się w miejscu, w obrębie którego nie widzisz w zasięgu wzroku punktu z jedzeniem – prawdopodobnie jesteś poza KL. Albo wogóle poza Malezją. Tutaj jedzenie jest po prostu wszędzie! Oczywiście, żeby znaleźć najlepsze miejscówki, najlepiej zapytać miejscowych. Bo czasem długa kolejka do stoiska może oznaczać, że oferowane tam danie nie jest wybitne w smaku, a po prostu… najostrzejsze w mieście i w kolejce stoją sami śmiałkowie gotowi zmierzyć się z super chilli!
4. Można tu łatwo wsiąknąć w miasto i nie być turystą
Spotkałam w życiu miasta, gdzie człowiek choćby nie wiem jak się starał – będzie zawsze się wyróżniał i nigdy nie będzie częścią lokalnego społeczeństwa. Czułam się tak np. w Mumbaju, gdzie pracowałam i mieszkałam w bardzo biednej dzielnicy. Po miesiącu tam wciąż byłam traktowana jak turystka. Może miałam po prostu pecha.
W KL uczucie jest zupełnie inne. Wychodzi się z lotniska, bierze oddech gorącym, parnym powietrzem i… Po odłożeniu bagażu do hotelu i zdjęciu torebki-nerki, można się poczuć jak mieszkaniec miasta. KL jest na tyle ogromne i multikulturowe, że pomimo tłumów turystów, „biali ludzie” traktowani są tu jak część społeczeństwa. Nigdy nie wiadomo przecież, czy dana osoba jest ekspatem (imigrantem) czy turystą.
Używaj „lah” podczas zwracania się do Malezyjczyków, a raczej nie potraktują cię jak turysty! Lah to takie malezyjskie „tey” – słówko którego używa się w zdaniu, które w zasadzie nie ma znaczenia, ale tworzy poczucie „gwary lokalnej”.
Np. Why so expensive, lah?
5. Bo można tu znaleźć wioski i lasy w środku miasta
Wieżowce i beton? Tak, ale tylko w centrum. Poza okolicami KLCC i Ampang, w mieście robi się bardziej zielono i „staro” – jest tu mnóstwo starej architektury, chińskich kamieniczek, a nawet wiejskiej zabudowy z ogródkami w których rosną bananowce i mango. Po taką wiejską atmosferę możecie wybrać się do Kampong Baru – starej dzielnicy malajskiej w centrum miasta. Zobaczcie, co polecam tam zwiedzić i zjeść!
W centrum znajdziecie też Bukit Nanas – czyli dżunglę okalającą wzgórze na którym znajduje się Wieża Telewizyjna: Menara KL. Spokojne, ciche miejsce dla tych, którzy wolą spędzić dzień na powietrzu.
6. Bo jeśli jest gorąco (a tak jest zawsze), można spędzić cały weekend w klimatyzowanych centrach handlowych, nie robiąc zakupów
I nie mówię tu o chodzeniu w kółko. Często Malezyjczycy wybierają galerie handlowe na weekendową destynację głównie dlatego, że chcą… zaoszczędzić na rachunku za klimatyzację w domu. Serio! Więc wychodzą na cały dzień do galerii. A tam…. Przynajmniej w Kuala Lumpur, każde centrum handlowe oferuje przynajmniej jedną nie-zakupową atrakcję, mamy więc:
Lodowiska, czynne cały rok znajduje się m.in. w centrum handlowym Sunway Pyramid
Kolejkę górską i park rozrywki w środku centrum handlowego Berjaya Times Square – kolejka dosłownie przelatuje nad głowami gości
Nauka nurkowania – niektóre centra handlowe mają głębokie baseny do nauki nurkowania z butlą, np. w MidValley
Rowery wodne i łódki – galeria Mines na obrzeżach miasta ma rzekę która przepływa przez budynek, i kończy się w pobliskim jeziorze. W galerii można wykupić miejsce na łódce lub samemu wiosłować po jeziorze.
Ścianka wspinaczkowa – jedna z najwyższych ścianek w całej Azji znajduje się w centrum handlowym 1Utama
A to tylko część atrakcji!
7. KL ma nawet więcej świąt w roku niż reszta kraju!
Tak, to jest dość dziwna sprawa, ale każdy stan w Malezji poza świętami narodowymi, może ustanowić własne święta stanowe. W KL jest np. święto stanowe czasem przypada w dodatkowy dzień po innym długim weekendzie (choćby po Chińskim Nowym Roku) – i przez to dni wolne rozciągają się naprawdę dłuuuugo!
8. Bo nic nie poprawia humoru tak jak jazda monorail nad ziemią i mijanie wkurzonych kierowców, którzy stoją w korku 😉

Kolejna super-kolejka. Linia monorail nazywana jest „turystyczną” bo faktycznie dojeżdża do większości znanych punktów w centrum, a bilet kosztuje tu więcej niż na linię LRT. Ale za to te widoki! Całość linii poprowadzona jest nad ziemią, można więc przykleić się do szyby i robić zdjęcia miasta z lotu ptaka.
9. Bo mieszkając w jednym mieście ma się w zasięgu całą Azję!

Mieszanka kulturowa KL doprowadziła w naturalny sposób do wytworzenia się osobnych ulic i dzielnic, poświęconych danej kulturze. Mamy więc Little Korea w dzielnicy Sr Petaling – są tu koreańskie supermarkety, najlepsze koreańskie grille wieczorne, a nawet fryzjerzy czeszący na koreańską modłę. Mamy nie jedno, a 2 Little India – jedno przy dworcu KL Sentral, drugie przy stacji LRT Masjid Jamek. Zapach przypraw i kadzidełek w prosty sposób naprowadzą was na odpowiednią ulicę. Jest klasyczne Chinatown, z podrabianymi torebkami i zegarkami dostępnymi po „okazyjnej cenie”. Ain Arabia w centrum miasta to dzielnica barów z fajką wodną, sklepów z perfumami i… pań oferujących „masaże” rożnej klasy. Ulica tajwańska, często spotykana w centrach handlowych, to zbiorowisko sklepików sprzedających smażone pikantne kurczaki i kalmary, herbatę „bubble tea” i przegrzebki z grilla, a także stylowe (choć niewielkie w rozmiarze) tajwańskie ubrania.
10. Ladies nights
Jest ich sporo! Imprezy podczas krórych panie mogą napić się za darmo są tu niezmiernie popularne. Praktycznie każdego dnia można znaleźć w KL pub oferujący tego typu okazję! Moim ulubionym miejscem pozostaje hiszpański bar La Bodega (np. w centrum handlowym Pavillion), który w czwartki od 20-22 serwuje nielimitowane hiszpańskie wino, koktajle, a nawet szoty z wódką i czekoladą – wszystko gratis dla pań!
O kurczę, trochę Cię nienawidzę za ten basen na dachu 😀 ale tam musi być super!
Myślałam, że nic nie przebije ukochanego Bali – ale może jednak warto dać szansę innym miejscom w Azji? 🙂
Nie wiem, czy byłoby to moje ulubione miasto do życia, ale kuchnia na każdej ulicy mnie przekonuje :))
Wygląda na to, że trzeba znów tam zajrzeć, może na dłużej niż 24h 😉
Trudno nie zakochać się w takim miejscu 🙂