Kambodża jest piękna. Wszyscy znamy majestatyczne widoki Angkor Wat o wschodzie słońca, stereotypowe obrazki z biednymi dziećmi bawiącymi się na ulicy, ale i tak uśmiechającymi się szeroko. I okrutną historię o Czerwonych Khmerach. W sumie – komercja. Ale z drugiej strony – piekne świątynie.

Kiedy rozważałam wyjazd, miałam w pamięci informację o tym, że to jeden z wciąż najbiedniejszych i najmniej rozwiniętych krajów Azji. Troche dziwna sprawa, skoro wszyscy moi znajomi w Malezji już tam byli, tzn – jest to wybitnie turystyczne miejsce – a gdzie turyści tam i pieniądze. Niedługo miałam przekonać się, dlaczego. Pomimo moich wątpliwości skończyło się jak zwykle – promocją na Air Asia, która zakończyła wszystkie moje wewnętrzne spory, i wymusiła szybkie kupno tanich jak barszcz biletów (100 RM w dwie strony). Kambodża leży w sumie niedaleko Malezji: (niecałe 2 tys km)
Ja przygotować się do wyjazdu do Kambodży?
Korzystając z przykładowego planu zwiedzania z cenami, udostępniam mój w formacie Excel tutaj:
https://docs.google.com/spreadsheets/d/1j6DL7xVOAYrwb0NOoKsS8TGqWj2mXwCn9Wyp321gIik/edit#gid=0
Pierwsza sprawa: Hotel.
Mega polecam nasz hostel w Siam Reap, Green Park Village Guesthouse (http://www.greenparkguesthouse.com/). Tani (15 USD za 3 noce za osobę), wliczone w cenę są śniadania (duże! I z sałatką owocową!), odebranie z lotniska, nielimitowane jazdy rikszą do centrum i wynajem rowerów. Pokoje są czyste i mają łazienkę. Za dodatkową opłatą można sobie zażyczyć klimatyzację.
Druga sprawa: wiza.
Wiza do Kambodży obowiązuje Polaków, kupuje się ją na przejściu granicznym. Trzeba mieć ze sobą fotografię paszportową i 20 dolarów. Wizy są wydawane od ręki na lotnisku.
Sprawa trzecia:
Dojazd. Polecam Air Asia, bilety są praktycznie zawsze w promocji.
Szczepienia:
standardowe, takie jak w jakichkolwiek innych krajach tropikalnych. Polecam wybrać się do poradni medycyny podróży/ poradni medycyny tropikalnej na konsultację przed wyjazdem.
Pierwsze wrażenie po przylocie do Siam Reap?
- trochę tu indyjsko! W sensie: kurzące się drogi, wszechobecne riksze, żebrające dzieci i splątane na maksa kable elektryczne na ulicach.
- czy to Kambodża, czy Korea? Z powodu wielu turystów w Korei Południowej, większość znaków przy drodze jest zarówno po angielsku jak i po koreańsku, a częściej niż na knajpy z kuchnią khmerską natknąć się można na restauracje o nazwach takich jak „Pjonjang” czy „Koreański przysmak” które reklamują dziewczyny ubrane w tradycyjne koreańskie stroje.
- Jest też sporo miejsc typowo japońskich, moje ulubione nazywa się „Japanese Pizza Yes” (dosadne, prawda?)
- przy drodze można często zauważyć stoiska na których kupić można żółty płyn w szklanych butelkach po winie lub Johnie Walkerze. Na początku myślałam, że to olej do gotowania, okazało się że to… benzyna, sprzedawana nielegalnie (chociaż otwarcie). Widziałam kilka „legalnych” stacji benzynowych po drodze, porównując je jednak do dość sporej ilosci stoisk z butelkami, zdecydowanie bardziej opłaca się ta druga opcja
- wszyscy się uśmiechają!
- panuje wielki szacunek do rodziny królewskiej (tak jak w Tajlandii)
- pieniądze mają nominały tak ogromne, że można naprawdę dobrze się poczuć, mając miliony w kieszeni! Płaci się wszędzie dolarami, ale resztę można czasem otrzymać w lokalnej walucie
- jest mnóstwo owoców. Wszędzie. I sporo z nich widzę po raz pierwszy, tzn nie ma ich na codzień dostępnych w Malezji.
- alkohol jest w Kambodży absurdalnie tani. W centrum Siam Reap jest ulica barów a przy niej mnóstwo knajpek z promocjami w stylu: mrożona margharita za 1 dolara albo piwo po 0.5 dolara. Po Malezyjskim 100% podatku na alkohol, Kambodża to raj!
- Z rikszarzami trudno się targować będąc białym. W naszym przypadku na ustalanie ceny za przejazd zawsze wysyłaliśmy Sila, który jest Azjatą, a i tak największy koszt całej wycieczki stanowiły przejazdy w obrębie miasta (i jestem prawie pewna, że przepłaciliśmy dwukrotnie, pomimo bardzo utalentowanego lidera targowania się).
Nasz wyjazd do Kambodży był praktycznie w całości zaplanowany co do minuty i co do dolara. Mój najwspanialszy na świecie kumpel Sil stworzył formatkę w Excelu z planem pobytu – udostępniam ją TUTAJ, w sumie plan był całkiem ok jak na 3 dni w Kambodży. Zapraszam do kopiowania/inspirowania się. W plan są wliczone też napiwki i wydatki na nieprzewidziane sytuacje.
Dlaczego warto przygotować się do wyjazdu w ten sposób? Po prostu – znając średnie ceny każdej atrakcji i przejazdu nie ma możliwości żeby ktoś was oskubał na miejscu. Nawet jeśli zarządają od was wyższej kwoty np. za wstęp do danego miejsca, będziecie w stanie się targować. Wystarczy krótka wizyta na Trip Advisor aby dowiedzieć się że Kambodża ma naprawdę wiele wspólnego z Indiami – w turystycznych miejscach biały człowiek traktowany jest jak chodzący bankomat i stosowane są wszelkie typowe sztuczki aby wyłudzić kasę (dodatkowe opłaty o których nie informuje się wcześniej, gangi żebraków, zbieranie pieniędzy na „szkołę dla dzieci” – na szkołę, która nie istnieje, itp.).
My przeczytaliśmy wszystkie możliwe fora podróżnicze żeby uniknąć tego typu sytuacji – i i tak nabrano nas raz (w pływającej wiosce Kampong Phluk). A może TYLKO raz – bo widząc Niemców czy Koreańczyków nabierających się na tanie sztuczki wyłudzaczy, co chwilę gratulowaliśmy sobie przygotowania do wyjazdu.
Co zdecydowanie warto zobaczyć w Siam Reap?
1) Mój absolutny numer 1 – lekcje gotowania kuchni khmerskiej
Na Pub Street można znaleźć kilka restauracji oferujących lekcje, ale ja zdecydowanie polecam Le Tigre de Papier – cena w porządku, gotuje się przystawkę, danie główne i deser, a na samym początku nauczycielka zabiera całą grupę na targ owocowo-warzywny. Na początku wybiera się dania, które chce się ugotować: ja wybrałam sałatkę z kwiatu bananowca i zielonego mango, daniem głównym był amok z owocami morza, a na deser kuleczki sago w mleczku kokosowym.
A to już spowrotem w naszej improwizowanej kuchni, na tarasie restauracji:

Widok z kuchni na ulicę – w ciągu dnia pustki na ulicach, bo wszyscy siedzą w Angkor Wat. Wieczorem tłumy przychodzą napić się piwa właśnie na Pub Street.
Tak właśnie wygląda kwiat bananowca, po przekrojeniu. W środku jest mnóstwo jakby małych, wąskich, białych bananków. I sporo czarnych pestek.
Tutaj zestaw przypraw, w tym imbir i trawa cytrynowa, które trzeba potem zmielić w moździerzu.
Z lewej nasza pani nauczycielka:
I gotowy amok! Czyli mieso albo wooce morza w pysznym sosie z mleczka kokosowego i orzeźwiających przypraw: czosnku, trawy cytrynowej, imbiru itp.
A tutaj sałatki: -moja z kwiatu bananowca: -z papai i krewetek
Samo gotowanie zajęło nam może 1,5 godziny, a oto efekt:
2) Kolacja w restauracji Haven
Haven to knajpka o której czytałam na długo przed wyjazdem. To tzw social business w którym biznes pomaga społeczeństwu się rozwijać – w tym przypadku młodym ludziom bez perspektyw.
Cała obsługa Haven – kelnerzy, kucharze itp- to dzieciaki z domów dziecka, które za rok powinny opuścić placówkę. Co się takimi młodymi ludźmi dzieje – wiadomo – nie mają odpowiedniego wykształcenia, nie mają rodziny – często ladują na ulicy. Haven co roku oferuje miejsca w załodze restauracji właśnie dzieciakom z sierocińców gdzie przechodzą oni roczny trening – od podstaw uczeni są gastronomii. Otrzymują też zakwaterowanie i kieszonkowe.
Zyski z funkcjonowania restauracji przeznaczane są właśnie na utrzymanie projektu Haven i wyszkolenie coraz to większej ilości młodych ludzi. Po treningu w Haven właściciele osobiście pomagają podopiecznym w zdobyciu pracy w „prawdziwej” restauracji.
Akurat nasza pierwsza noc pobytu przypadała w Walentynki – mimo że towarzystwo mieliśmy raczej nieromantyczne (żadnych par), to Haven wydawało mi się świetnym miejscem na obiad.
Zarezerwowaliśmy stolik 2 tygodnie wcześniej – i polecam wam zrobić to samo, bo restauracja nie jest duża i jesli nie zrobicie rezewacji, będzie trudno dostać się do środka. Wnętrze naprawdę ładne – bardzo domowe i nowoczesne, a sama „sala” to otwarte miejsce na świeżym powietrzu.
Haven odwiedziliśmy bardziej dla konceptu niż dla samego jedzenia – i to był błąd. Jedzenie było przepyszne, właściwie najlepsze jedzenie w całej Kambodży znaleźliśmy właśnie w Haven. Ceny są praktycznie takie same jak w innych knajpach, ale obsługa i jakość jedzenia są zdecydowanie powyżej normy.
Tu nasze dania:
Kelner starał się jak mógł, podchodził co chwilę żeby zapytać czy nam smakuje ale nie był przy tym nachalny. Jedzenie zostało podane po 15-20 minutach i było naprawdę świeże i pyszne.
Poznaliśmy też założycieli Haven, parę ze Szwajcarii która przyjechała do Kambodży parę lat temu i została, aby rozwijać Haven. Jeśli będziecie w knajpce, koniecznie z nimi porozmawiajcie – warto. Tutaj strona Haven: http://www.havencambodia.com/en/welcome/
3) Angkor Wat
Wszyscy widzą, czym jest ten największy na świecie kompleks świątyń buddyjskich. Ostatnio jest on silnie kojarzony z filmem „Tomb Raider” gdyż to właśnie tu Angelina Jolie uciekała przed czarnymi charakterami w pierwszej części filmu.
Bilet kosztuje 40 dolarów. (jednodniowy) Jeśli kupicie do późnym popołudniem (ok 4.00-5.00), to możecie wejść na zachód słońca i bilet ważny jest też przez cały następny dzień.
Przy zakupie biletu zrobią wam zdjęcie, które zostanie nadrukowane na bilecie. Pilnujcie biletu – bedzie on sprawdzany przez wojsko przy wejściu do każdej świątyni, za biletu jest spora kara pieniężna. A jest co oglądać!
Są też karnety na 3 dni lub tydzień, ale polecam je tylko w wypadku, jeśli jesteś:
-studentem architektury lub historii i piszesz pracę o Angkor Wat
-profesjonalnym fotografem i potrzebujesz sporo czasu aby rozłożyć sprzęt i klikać.
Cała reszta, włącznie z pasjonatami świątyń wszelakich (jak ja!) zdecydowanie da radę obejrzeć większość kompleksu Angkor w 1 dzień. Świątynie są naprawdę piękne, majestatyczne i zbudowane z ogromną dbałością o detale, ale po zwiedzeniu 3-4 zaczyna się jednak mieć wrażenie, że wszystkie one są jednak… podobne.
Dlatego zamiast się spieszyć i oglądać po 10 świątyń w ciągu dnia, lepiej skupić się na tych kilku najciekawszych.
Najciekawsze miejsca wybierzcie sami! Najłatwiej zrobić to, jadąc rikszą – wystarczy poprosić kierowcę, aby zarzymał się w interesującym was miejscu. Może to być malutka świątynia na poboczu, gdzie nie ma żadnych ludzi.
Dla mnie najprzyjemniejszym momentem zwiedzania był ponad godzinny pobyt w Bayon – świątyni z twarzami wykutymi w kamieniu. Po obejrzeniu świątyni z zewnątrz znalazłam cichy kącik w cieniu, z dala od większości turystów. Było to jakieś stare okno, właściwie otwór w skale. Usiadłam na podłodze i poczułam przyjemny przewiew, odrobina chłodu z kamieni… Zrobiło się też jakby ciszej. Jakby czas się zatrzymał.
Przez godzinę dosłownie gapiłam się na wszystkie detale wokół mnie, z przerwą na obserwowanie turystów u podnóża świątyni.
A jak zwiedzać Angkor Wat? Są 2 sposoby:
-rikszą
-rowerami
Polecam sposób pierwszy – Angkor Wat to naprawdę wielka przestrzeń, a do tego jest gorąco i wilgotno – po 2 godzinach człowiek nie wygląda już za dobrze.
Rikszarzowi płaci się ustaloną stawkę za cały dzień i można jechać własną trasą albo tą zaplanowaną przez kierowcę. Uwierzcie mi, nawet poruszając się rikszą można się nieźle zmachać przez cały dzień!
Co na pewno zauważycie w świątyniach to tłumy dzieci sprzedajacych chusteczki/owoce/długopisy i generalnie żebrzących o pieniądze.
Czy warto płacić? Zastanówcie się lepiej, czemu te dzieciaki, zamiast w szkole, są w świątyniach i sprzedają suweniry – najprawdopodobniej przez presję rodziców którzy widzą że dzieci mają większą siłę przekonywania i zbierania pieniędzy. W sumie, jeśli miałabym Angkor Wat do czegoś porównać, byłaby to Wenecja. Tak samo pełny turystów z całego świata, głośny i zaśmiecony, a także do cna turystyczny.
4) Wycieczka do pływającej wioski Kompong Phluk
Spora wioska rybacka położona w całości na palach. Na wysokich palach wznoszą się domy, szkoła, budynek policji a także Wat (buddyjska świątynia). Pływa się między nimi wynajętą łodzią.
W międzyczasie można przesiąść się na malutkie łódeczki i popłynąć miedzy drzewami do lasu namorzynowego i obejrzeć zachód słońca nad rzeką.
Brzmi dobrze? A więc tak. Pływających wiosek jest w okolicach Siam Reap kilka.
Do niektórych już nawet nie zabiera się turystów, bo zostały tak wyeksploatowane, że nia ma specjalnie czego oglądać. Same łódki pływające z turystami między domami należą do prywatnej firmy i nie wydaje się, żeby lokalni mieszkańcy specjalnie zarabiali na pracy tam.
Aby wejść do wioski, należy zapłacić za „bilet”. I teraz tak: jako obcokrajowcom, pani w okienku twierdzi, że bilety przysługują za 20 dolarów za osobę. My oczywiście się nie zgadzamy, bo przed przyjazdem do wioski (ponad godzina drogi rikszą z Siam Reap) nikt nam nie powiedział, że trzeba cokolwiek płacić. I co robi pani w okienku? Sięga po inne bilety, które mają zamalowaną korektorem cenę. I proponuje nam 15 dolarów za osobę. Targujemy się i ostatecznie płacimy 12 dolarów za osobę, czując się jednak przy tym wybitnie oskubani i oszukani.
Zwłaszcza że dokładnie widać, ze pieniądze z biletów nie są w żaden sposób przekazywane wiosce – przy budce z biletami jest placyk, toaleta i latarnie uliczne. Dalej nie ma nic, a w wiosce jedyną widoczną inwestycją jest powstająca świątynia buddyjska.
Za to dodatkowa możliwość przepłynięcia się małą łódeczką po lesie namorzynowym jest według mnie warta ceny (5 dolarów). Łódkami kierują kobiety z wioski i na przystani miałam wrażenie że cała żeńska część Kompong Phluk pracuje właśnie w ten sposób.
Najpiękniejszą częścią wycieczki była droga powrotna – przyglądanie się wioskom po drodze, a gdy zrobiło się ciemno, wystawianie głowy z boku rikszy i przepiękny widok milionów gwiazd na czystym niebie.
Czy warto jechać do Kampong Phluk? I tak i nie. Nie, jeśli nie lubicie być ostentacyjnie obdzierami z pieniędzy. Tak, jeśli jesteście przygotowani na to co was czeka. Kampong phluk w porównaniu do innych wiosek jest jeszcze po części naturalna i nie skomercjalizowana. W innych miejscach naczytałam się o przekrętach w stylu „Turysto, chcesz zobaczyć prawdziwą Khmerską szkołę? Wcześniej kup paczkę ryżu za 50 dolarów – która potem, za twoimi plecami zostanie zwrócona do sklepu i sprzedana kolejnym naiwnym”.
5) Kambodżański rynek i night market
A na nich: warzywa, gadżety, smażone węże, ciasteczka z chrząszczami… No i oczywiście owoce – do zwykłych malezyjskich tropikalnych owoców jestem przyzwyczajona, ale takie perełki jak świeży tamarynd, trzcina cukrowa (pokrojona w kostkę, bierze się to do ust i wysysa słodki sok) i słodziutkie owoce których nie znam nazwy – to było coś!
A na scenie między stoiskami można natrafić na występ pana/pani transwestyty, nazywanych tu ladyboys. Taniec brzucha, hip-hop… do wyboru!
Tiaaa – chodzący portfel – dokładnie tak samo to ujęłam we wpisie u siebie 😛 Przykra sprawa z tymi wioskami na jeziorze
a z ryżem to już mega przegięcie. My Tonle Sap sobie odpuściliśmy, ale za to mieliśmy 3 dniowy bilet do Angkoru, bo wiesz kto biegał z aparatem 😛 😉 Muszę jednak powiedzieć, że nie żałuję tych 3 dni, bo potem jechaliśmy spory kawałek drogi daleko w dżunglę i wspinaliśmy się w górę do wodospadu. Fajnie tam było bo mniej turystycznie i mijaliśmy maleńkie wioseczki – takie bardziej prawdziwe 🙂 Ściskam! 🙂
PS. i ten szczegółowy plan Sila totalnie mnie rozczulił 😀 😀 😀 Sil ma w sobie coś takiego, co czyni go absolutnie sympatycznym 😛
Haha tak myślałam, że w waszym przypadku ze względu na zdjęcia 1 dzień na pewno będzie nie wystarczający 🙂 Pozdrawiam!!! I Sil też!!! 😀
Genialny, szczgeółowy i inspirujący wpis. Właśnie jestem w trakcie planowania jesiennego tripu do Azji i zdaje się, że na liście znajdzie się Malezja, ale i wypad do Kambodży, właśnie taki jak Twój! Danke!
Dzięki Igor, cieszę się, że wpis był przydatny! I powodzenia w planowaniu, chociaż zostaw sobie trochę miejsca na spokojne nieplanowane spacery po małych uliczkach, w Azji to jest właśnie najlepszy sposób na poznanie okolic i ludzi 🙂 Pozdrawiam!
Dzieki bardzo zrobilas super sprawozdanie z pobytu w kambodzy,bardzo mi to pomoglo tym bardziej ze jade tam za 3 miesiace.Jestem mile zaskoczony ze nie narzekalas na jedzenie oraz na wode chodzi mi o bole brzucha I tym podobne sprawy
Pozdrawiam
Cieszę się, że post się przydaje 🙂 Nie, akurat w Kambodży większość miejsc przestrzega czystości w kuchni, naprawdę było bezpiecznie pod tym względem.
Coraz częściej myślę o wyjeździe do Kambodży. Jak wszystko dobrze pójdzie, to może uda mi się zrealizować ten plan w listopadzie. Dzięki za relację, przyda się na pewno w planowaniu pobytu 🙂 Co do słodkich owoców, których nazwy nie znasz – na zdjęciu widzę m.in. mangostany, więc może o to chodzi? Pierwszy raz spróbowałam ich na Sri Lance – uwielbiam je 🙂
Mangostynki mam na codzień w Malezji, chodzi mi o takie jakby śliwki w dużą pestką, coś a’la kaki. Większość owoców tutaj jest do zdobycia we wszystkich krajach płd-wsch Azji, ale tego jeszcze wcześniej nie widziałam.
Super wpis! Nie zadziałał mi tylko link do tego pliku z wyliczeniami – da się go jakoś zdobyć mimo wszystko? Będę wdzięczna 🙂
Właśnie gdzieś ktoś mi go skasował z dysku 😦 I nie mam kopii zapasowej
Dzięki ja lecę w lutym na dwa lub trzy tygodnie i się zastanawiam co warto zobaczyć i kupić
W Kambodży
Niestety bylam tylko w Siam Reap, wiec nie jestem w stanie specjalnie nic doradzic poza tym jednym miejscem. Pozdrawiam!
Lecimy na dwa tygodnie i zastanawiam się co warto zobaczyć i kupić sobie jakieś pamiątki,jakie są ceny ubrań,.
Najlepiej przejdz sie na nocny market, tam sa pamiatki, ubrania itp. Osobiscie kupilam np. sarong (spodnice), mydlo w ksztalcie kwiatu lotosu. Nie polecam kupowania alkoholu z wezami, skorpionami itp ani zadnych wyrobow zwierzecych – bo zostanie wam to zabrane na lotnisku w drodze powrotnej.
Ciekawe i naturalne opisanie Kambodży. Włąsnie zbieram informacje gdyż szykuję się na wyprawe ale dopiero w listopadzie.
Cześć w tym miesiącu wybieramy się ze znajomymi do Tajlandii. Mamy też kupione bilety do Kambodży, przygotowując plan wycieczki natknęłam się na Twój wpis, czy mogłabyś raz jeszcze udostępnić Wasz plan, ponieważ link jest już nieaktywny?
Niestety ktoś mi skasował ten plik
Ale polecam Geenpark Village Guesthouse – w cenie noclegu jest śniadanie i odbiór z lotniska + raz dziennie tuk tuk do centrum 🙂
ach …. to wszystko w styczniu 2018, dzięki chociaż przydałby mi się ktoś do zaplanowania budżetu.
świetny wpis i wiele cennych uwag. Szkoda, żę pliku nie można skopiować. Ja wybieram się być możę z końcem tego roku by fotografować. Każda informacja będzie dla mnie cenna