Świątynie. Czyli moja absolutnie ulubiona część zwiedzania Azji.
Dowiedziałam się ostatnio, że w Kuala Lumpur powstała w zeszłym roku tajska świątynia, jest jeszcze mało znana i trochę na uboczu, ale jest. Nie miałam pojęcia, czego się spodziewać, wyobrażałam sobie w myślach jakąś bardziej udziwnioną wersję chińskiej świątyni z większą ilością złota. I częściowo tak właśnie było…
Ale gwoli ścisłości, jeśli ktoś kiedyś zaplanuje się tam wybrać: świątynia znajduje się przy stacji Taman Jaya, jednak jest ukryta w głębi osiedla i żeby do niej dotrzeć trzeba wziąć taxi za 5 RM.
Jest to właściwie kompleks świątyń, z których każda pełni inną funkcję: w jednej można się modlić, w innej składa się dary itp. W jednym z budynków spotkać można mnichów, ubranych w pomarańczowe szaty. Jako że zbliżał się nowy rok, wierni przynosili do świątyni dary – głównie jedzenie (owoce) i olej.
Motywem przewodnim są węże a także przedziwne stworzenia, z wydatnymi udami i pośladkami i małpimi ogonami.
Gigantyczne wrażenie robią ręcznie malowane skrzydła drzwi i okien.
Przed świątynią znajdowało się drzewo pamięci przodków, pod którym ustawiono dziesiątki małych figurek. Pomiędzy nimi tliły się świeczki i pałeczki zapachowe. Uczucie, kiedy przygląda się małym figurkom, wdychając aromatyczny dym – wręcz magiczne!
Po tajskiej świątyni przyszedł czas na świątynię hindu. Znaleźć kiczowatą, indyjską świątynię w Kuala Lumpur jest stosunkowo łatwo, zwłaszcza że widać je z daleka, a każda dzielnica posiada przynajmniej jeden taki przybytek. Większość tego typu miejsc w Malezji wywodzi się z południowych Indii- a to oznacza kolory, kicz i ogromne, dekoracyjne dachy. I jeszcze trochę dodatkowego kiczu.
Dach wygląda jak zbiorowisko setek figurek bogów i krów, bez ładu i składu. Robi wrażenie.
W środku świątyni znaleźć można głównie… przestrzeń, bo oczywiście krzeseł i stołów nie ma. Są za to „domki” w których mieszkają bogowie. Do tego znajdują się tu też dodatkowe atrakcje, jak np. ściana pełna laleczek ubranych w ubranka i biżuterię, figurki krów naturalnej wielkości i kilku kapłanów, śledzących każdy ruch odwiedzających.
Relacja ze świątyni chińskiej niedługo. Przy okazji nadmienię, że w niedzielę zaczął się chiński nowy rok – rok węża. Wg chińskiego horoskopu sama jestem wężem, jednak osoby urodzone pod tym znakiem raczej nie powinny spodziewać się zbyt dużo szczęścia w tym roku, przynajmniej tak mnie poinformowali chińscy znajomi. Cóż, jakoś przeżyję.
W związku z chińskim nowym rokiem właśnie, spędziłam 4 dni na wyspie Penang. Ale o tym w kolejnej notce, postaram się też napisać trochę o obchodach nowego roku.
PS Odczuwam ostatnio dziwne wrażenie – naprawdę przyzwyczaiłam się do Malezji, jej kultury i życia codziennego i dużo rzeczy staje się dla mnie kompletnie oczywistych- tak bardzo, że nawet zapominam opisać je na blogu. Więc przepraszam z góry za krótkie opisy- postaram się z tym walczyć.