Na początek chciałabym bardzo przeprosić wszystkie osoby, które po przeczytaniu bloga kontaktowały się za mną, wysyłając wiadomości na Facebooku. Nie odpowiedziałam na nie z powodu nowej (głupiej!) funkcji portalu, dzięki której nie wyświetlają mi się w skrzynce odbiorczej wiadomości od osób nie będących moimi znajomymi. To, że mam 2 skrzynki (dla przyjaciół i dla innych) odkryłam dopiero w tym tygodniu.
Niestety, na większość z otrzymanych wcześniej wiadomości już nie będę odpowiadać, bo wiem, że już Państwo wyjechali z Malezji/sprawa się przedawniła.
Obiecuję że od teraz będę sprawdzać wszystkie możliwe skrzynki i odpowiadać na bieżąco.
—-
Notkę zacznę może od właściwego początku, którego zabrakło w pierwszej części notki.
Singapur znajduje się na południowym cypelku półwyspu malajskiego. Do roku 1965 był częścią Malezji. Jest wyspą, a właściwie zbiorem wysp.
Krótko o powstaniu kraju:
W czasach panowania Wielkiej Brytanii na teren dzisiejszej Malezji zwożono wiele osób i rodzin pochodzenia chińskiego i indyjskiego, do prac fizycznych, często byli to więźniowie, jeńcy itp. Osób tych było naprawdę wiele, zaczęły być one znaczącą mniejszością narodową. W związku z odzyskaniem przez Malezję niepodległości (1957 ) narosły kwestie narodowościowe i rasowe. Rząd Malezji czuł się zagrożony szczególnie przez największą z mniejszości- chińską. Chińczycy, ze swoimi zdolnościami do prowadzenia handlu i biznesu, i swoim ponad 20% udziałem w społeczeństwie mogli zagrozić rodowitym Malajom odebraniem miejsc pracy i przejęciem firm. Postanowiono więc oddać (w dużym skrócie i uproszczeniu) część terytorium z przeznaczeniem głównie na zasiedlenie przez mniejszość Chińską. Stało się to w 1965 roku kiedy to proklamowano państwo Singapur.
A tu mapka:
Singapur był jednym ze słynnych „Tygrysów azjatyckich” które silnie rozwinęły się w latach ’90. W tej chwili jest finansowo-bankową stolicą regionu.
Znany jest:
-z wielu (czasem absurdalnych) zakazów dotyczących zachowania się w sferze publicznej
-zieleni – jest to jedno z najbardziej zielonych państw świata! A cała ta zieleń została posadzona stosunkowo niedawno, z prostej przyczyny – rząd chciał uczynić miasto bardziej przyjaznym i interesującym dla turystów, którzy do pewnego momentu omijali Singapur, jako państwo wyłącznie biznesowe.
-nowoczesnej architektury – tzn. wieżowców w przeróżnych, bardzo ciekawych kształtach.
No to wracając do podsumowania wyjazdu.
W kolejny wieczór pobytu zostałam zaproszona na uroczystą galę połączoną z kolacją, organizowaną przez AIESEC w Singapurze. Wydarzenie to było częścią konferencji NLDC, czyli narodowej konferencji dla młodych liderów.
Gala odbyła się na wyspie Sentosa, na plaży, w wielkim białym namiocie.
Na gali oprócz członków AIESEC byli też obecni alumni organizacji oraz przedstawiciele współpracujących firm, np. Microsoft.
Część oficjalna składała się z wręczenia nagród i wyróżnień, przemówień i podziękowań.
Potem nadszedł czas na kolację, składającą się głównie z ryb i owoców morza (typowe menu dla Singapuru):
Po jedzeniu rozpoczęła się część nieoficjalna, z grupą beatboxerów wykonujących standardy muzyczne w zaskakujących aranżacjach, młodą Wietnamką przepięknie śpiewającą kolędy oraz standardową częścią taneczną.
Udało mi się poznać członków AIESEC w Singapurze, a także praktykantów z zagranicy. Bardzo miły wieczór!
Ostatniego dnia mojego pobytu w Singapurze wybraliśmy się z Gauravem do parku w Upper East Side.
Trochę mnie zaskoczył sam dojazd – wydawało mi się, że miasto jest dość małe -przynajmniej w porównaniu do Kuala Lumpur- ale droga zajęła nam ponad godzinę (autobusem).
Okazało się, że nie jest to jakiś zwykły park, a po prostu fantastyczne miejsce na spędzenie weekendu!
Po pierwsze -leży nad morzem i obejmuje nie tylko park, ale i plażę. Nadmienię, że plaża stworzona z piasku przywiezionego z Indonezji. Wszystko pięknie utrzymane, przystrzyżona trawka, naprawdę idealnie. A w parku, oprócz ławek, ścieżek, siłowni do ćwiczenia na świeżym powietrzu, znajduje się mnóstwo namiotów. Okazuje się, że można zupełnie za darmo „wprowadzić się” do parku na weekend i rozbić się przy samej plaży. Świetny pomysł!
Wiem, że na pewno chętnie wrócę do Singapuru choćby tylko po to, żeby spróbować biwakowania w parku nad brzegiem morza!
Ostatnią noc spędziłam na lotnisku Changi, jako że wylot miałam zaplanowany na 7 rano, a w Singapurze komunikacja nocna niestety nie istnieje, autobusy i kolejka nie kursują. Udało mi się więc zapoznać z jednym z przyjemniejszych lotnisk, na jakich byłam.
Całe lotnisko oceniam zdecydowanie na plus! Zadbano tu nawet o małe szczegóły, takie jak zamienienie stalowych, zimnych ławek na takie z poduszkami (da się na nich położyć i spać), udostępnienie foteli-leżanek w zacisznych miejscach, posadzenie prawdziwych storczyków w hali odlotów, darmowe punkty dostępu do internetu i darmowe wi-fi, darmowe fotele z masażem stóp. Oprócz tego w jednym z terminali znajduje się motylarnia, w innym park kaktusów a wszędzie napotkać można kwiaty i rośliny – jak na Singapur przystało.
o, jednak widzę, że byłaś! I nawet odwiedziłaś miejsca, do których mi się nie udało dotrzeć 🙂 (Santosa). Fajnie ten park wygląda, wiesz może czy za rozbicie tam namiotu jest jakaś opłata? Wygląda na niezłą alternatywę dla drogich i klaustrofobicznych hosteli
Byłam, co prawda tylko na tydzień, ale trochę zwiedziłam. Zbyt podobny do Malezji jest Singapur, nic szczególnego jak dla mnie 🙂 Co do parku: nie mam pojęcia, ale z tego co wiem, są opłaty za robicie namiotu. Na pewno na forach podróżniczych ludzie gdzieś o tym wspominają, bo to naprawdę świetne miejsce do przekimania!